Od porażki w Olsztynie z Sokołowem Podlaskim 60:66 (17:18, 10:16, 18:12, 15:20) rozpoczęły koszykarki KKS w piątek (15 grudnia) rewanżową rundę rozgrywek I ligi. Podopieczne trenera Tomasza Sztąberskiego mogły i powinny to spotkanie rozstrzygnąć na swoją korzyść. Na niespełna 4 minuty przed końcem prowadziły 60:53 i już więcej punktów nie zdobyły, natomiast rywalki aż 13.
KKS Olsztyn – MPKK Sokołów SA Sokołów Podlaski 60:66 (17:18, 10:16, 18:12, 15:20)
KKS Olsztyn: Joanna Markiewicz-15, Agnieszka Mazuro-2, Jolanta Wichłacz-8, Ksenia Zajączkowska-18, Natalia Gzinka-9, Adrianna Kalinowska-0, Aleksandra Mońko-6, Monika Zdrada-2, Kamila Żukowska-0
Zawodniczki KKS zaprzepaściły dużą szansę. Powinny to spotkanie wygrać. W ich sytuacji takie porażki szczególnie bolą. O zwycięstwie rywalek zadecydowała kompletna niemoc olsztynianek w drugiej kwarcie (seria 0:14) i w końcówce meczu (0:13). Aż się wierzyć nie chce, że przez wiele minut żadna z zawodniczek nie trafiła do kosza.
Mecz od początku był wyrównany. Po minimalnie przegranej pierwszej kwarcie, gospodynie miały znakomite otwarcie drugiej i odskoczyły na 27:20. I wtedy nastąpił pierwszy poważny kryzys (brak punktów przez ponad 7 minut), na skutek którego Sokołów objął prowadzenie 34:27.
W trzeciej odsłonie olsztynianki „podgoniły” wynik, a w czwartej na cztery minuty przed syreną miały już sporą przewagę (60:53). Oczywiście to jeszcze niczego nie gwarantowało, ale kto mógł przypuszczać, że KKS wszystko straci. Scenariusz ostatnich minut to czarna rozpacz.
Paradoksem jest, że KKS aż 7-krotnie pomyślnie zaliczył „trójki, przy zerowym dorobku rywalek. Zdecydowanie jednak zawiodły rzuty z półdystansu. Ksenia Zajączkowka trafiła zaledwie trzy razy (11 prób), a Jolanta Wichłacz tylko raz (7 prób). Joanna Markiewicz może zapisać sobie kolejne w karierze duble-double, ale czy przyniosło to jej jakąś satysfakcję?