Był czerwiec 1974 roku. Na wypełniony 10-tysięczną widownią stadion warszawskiej Legii, oczekującą na finałowy mecz Pucharu Polski Gwardii Warszawa – Ruch Chorzów, wyszły dwie drużyny juniorów: Stomilu Olsztyn i Szombierek Bytom. 90 minut później szalejący ze szczęścia nastolatkowie ze stolicy Warmii i Mazur po golach Sławomira Masztalera odbierali najcenniejsze medale.
Osiemnastu „złotych chłopców” z Olsztyna w tamto czerwcowe popołudnie zdobyło dla swego klubu jedyny w jego 49-letniej historii tytuł mistrza Polski juniorów. Ponad 20 lat później, 3 września 1994 roku na bocznym boisku swego dawnego klubu spotkali się ponownie. Po raz pierwszy od pamiętnego meczu na Łazienkowskiej.
10 lat temu mecz wspomnień nie doszedł do skutku. Pochłonięci zawodowymi obowiązkami, obarczeni rodziną, rozrzuceni po Polsce, nie mogli się zebrać. Obiecali sobie jednak, że następna okrągła rocznica tym razem musi wypalić. Słowa dotrzymali. Z Katowic, Warszawy, Szczecina i innych miast zjechali do Olsztyna, niemal w komplecie. Z tamtej drużyny zabrakło tylko mieszkającego w Niemczech Jana Fulla. Starsi, bardziej dostojni, co poniektórzy z zaawansowaną nadwagą. Przerzedzone czupryny w niczym nie przypominały długowłosych plerez tak modnych w latach siedemdziesiątych, które dumnie demonstrowali na pamiątkowym plakacie z okazji zdobycia mistrzostwa.
Skupieni wokół trenera jednego z trzech braci Masztalerów – Jerzego przywołali z pamięci tamte chwile, kiedy to w drodze do finału jako mistrz olsztyńskiego, pokonali kolejno: Łodziankę, z występującym w jej barwach Markiem Dziubą 4:0, Gwardię Koszalin 2:0, w składzie, której grał Mirosław Okoński. Zremisowali ze Stalą Mielec 0:0. W finałowej czwórce nie dali szansy pogromcy Wisły Kraków i Górnika Zabrze, drużynie Staru Starachowice, wygrywając dwukrotnie 3:1, 2:0.
Z rozbawieniem wspominali poranny spacer w przeddzień meczu z Szombierkami, kiedy to czarny kot przebiegł im drogę, zmuszając do odwrotu i poszukiwania drogi omijającej „feralne” miejsce. Jerzy Masztaler, dziś wykładowca na warszawskiej AWF i trener III-ligowego Świtu Nowy Dwór, nie ma kłopotów z podaniem składu, który 20 lat temu wybiegł na stadion Legii. Tworzyli go: Marek Szczech, Jan Full, Wojciech Lubieniecki, Mirosław Włodarczyk, Ryszard Muszyński, Lech Pawlus, Jacek Pobiedziński, Zbigniew Kubelski, Krzysztof Zieliński, Adam Mituniewicz, Sławomir Masztaler. Uzupełniali: Wojciech Głowacki, Zbigniew Mańko, Ireneusz Kacperski, Janusz Goryszewski i Tadeusz Szawerda.
W sobotę rzucili wyzwanie weteranom Stomilu, w składzie których znaleźli się: Marek Szter, Józef Łobocki, Jan Kozakiewicz, Marek Orzechowski, Zbigniew Kieżun, Krzysztof Góral, Dariusz Matusiak, Jerzy Budziłek, Zbigniew Wodniak, Bogdan Wółkiewicz, Jan Mochola, Andrzej Pacocha, Stanisław Kempa, Krzysztof Iwanowski, Zbigniew Ślipiko, Marian Mierzejewski, Mieczysław Ziemacki i Roman Budziłek.
Weterani, odmłodzeni kilkoma „juniorami”– jak trener Masztaler nazwał strzelców zwycięskich goli dla oldboyów Stomilu – trenujących i grających w piłkę trzydziestokilkulatków (Iwanowski, Mierzejewski, Ślipiko) wygrali 3:0. Najwięcej aplauzu na trybunach wzbudzały popisy drugiego trenera Stomilu, Józefa Łobockiego, który niczym rasowy obrońca powstrzymywał szarże rywali przeprowadzane prawą stroną. Do czasu aż nie wydarzyło się małe nieszczęście i korpulentny piłkarz musiał opuścić boisko.
– Stanąłem na jakąś nierówność i coś mi strzeliło w kolanie. – żalił się, nie mogąc pogodzić się z kontuzją.
Nawet zabiegi doktora Piotra Kulpaki na niewiele się zdały. Popularnemu „Ziutkowi” nie pozostało nic innego jak zabawiać swoimi dowcipnymi powiedzonkami najbliższe otoczenie.
Niemniej zabawna sytuacja wydarzyła się w ostatniej minucie spotkania, kiedy sędzia Szymon Czyżewski podyktował rzut wolny dla drużyny dawnych mistrzów Polski. Stojący w murze, niegdyś broniący bramki Stomilu, Jan Kozakiewicz, popisał się niecodzienną paradą, zapominając się, że tym razem nie stoi między słupkami. Szansy na honorową bramkę nie wykorzystał Wojciech Lubieniecki, dając możliwość popisania się udaną paradą dyrektorowi olsztyńskiej SP18, niegdyś bramkarzowi Stomilu, Markowi Szterowi (przed laty także Warmii Olsztyn, Olimpii Elbląg, Sokoła Ostróda – przyp. redakcji).
Zadowolony z wygranej swojej drużyny Jerzy Budziłek (przed laty asystent J. Masztalera i kierownik drużyny mistrzów Polski juniorów – przyp. red) dyplomatycznie wykręcał się z zarzutu powołania do swego teamu kilku młodszych piłkarzy.
– Średnia wieku obu drużyn była zbliżona. U nas też grało wielu starszych panów.
Jerzy Masztaler ripostował:
– Następnym razem dobierzemy sobie bardziej równorzędnego przeciwnika. Mimo wszystko w drużynie weteranów za dużo grało młodzieży. Wynik miał w tym meczu drugorzędne znaczenie, ale kto lubi przegrywać. Najważniejsze, że chłopcy po latach wreszcie się spotkali. Kto wie, może za pięć lat uda się zorganizować podobne spotkanie.
36-letni Stanisław Kempa, grający w Stomilu w latach 1975–1979, później w Arce Gdynia, a od 8 lat mieszkający w Danii, stale przyjeżdża na tego typu mecze. Z Aarhus do Olsztyna musiał pokonać ponad 1300 km.
– Zawsze, o ile zostanę zaproszony i w porę uda mi się załatwić kilka wolnych dni w firmie samochodowej, w której pracuję, jestem do dyspozycji. Piłkarze starszego pokolenia pokazali, że gdy zachodzi potrzeba, potrafią zebrać się, w imię przyjaźni z boiska i spoza niego.
Największą karierę ze „złotej drużyny” zrobił bramkarz Marek Szczech. Zakupiony w 1975 roku przez Pogoń Szczecin za… 30 tysięcy złotych, bronił barw tego klubu przez 15 lat. Zaliczył grę w europejskich pucharach i pierwszej reprezentacji Polski. Jednego czego dziś żałuje to, że nie urodził się 20 lat później.
– Dzisiaj I-ligowcem zostaje się znacznie łatwiej, niż kilkanaście lat temu, a i poziom prezentowany przez obecne pokolenie piłkarzy, rozpieszczane przez sponsorów, pozostawia wiele do życzenia. Ale tak to już jest, że młodzi zawsze mają lepiej od tych, którzy urodzili się przed nimi dużo wcześniej.
Autor: Mieczysław RUTKIEWICZ
* Tekst pochodzi z archiwalnego albumu piłkarstwa Warmii i Mazur Janusza Poryckiego. Był opublikowany w „Gazecie Olsztyńskiej” 5 września 1994 roku.
PS. Po spotkaniu uczestnicy meczu umawiali się na rewanż w tym samym składzie. Niestety, już do niego nie doszło i niestety nie dojdzie. Po pierwsze dlatego, że minęło kolejnych 26 lat, a więc w sumie 46. Blisko pół wieku sprawiło, że kilku z grających nie ma już wśród nas. Na drugą stronę tęczy odeszli: Marek Szczech, Zbigniew Kubelski, Ireneusz Kacperski, Józef Łobocki, Jan Kozakiewicz i Marek Orzechowski. Pozostali to ponad 65 letni panowie i w zdecydowanej większości grają w piłkę… ale z wnukami na przydomowym placu zabaw.