W Olsztynie i całej Polsce najwięcej mówi się o okresie gry Stomilu w I lidze. Tymczasem dużo wcześniej w klubie pojawiało się wielu zawodników, którzy wprawdzie nie doczekali występów w zespole na najwyższym poziomie, ale swymi umiejętnościami, nawet charyzmą bardzo głęboko utkwili w pamięci zwłaszcza starszej generacji kibiców. Taką postacią był niewątpliwie Jan Perlejwski.
Urodził się 20 lipca 1944 roku w miejscowości Żurobica (dziś powiat Siemiatycze). Ogromny, a kto wie czy nie decydujący, wpływ na sportowe zainteresowania Jana miał nieznany szerzej nauczyciel wychowania fizycznego Roman Gorbaczewski. W niewielkich Młynarach nie było zbyt wielu atrakcji. Dlatego sport dawał tamtejszym chłopakom poczucie pewności siebie, a najzdolniejszym możliwość wyrwania się na szersze wody, ponadto sport odciągał od różnego rodzaju pokus. Pan Roman wiedział o tym doskonale. Wszystkich swych podopiecznych traktował równo i poważnie. Jego zawodnicy bardzo go cenili i bezgranicznie mu ufali. Nauczyciel zdzierał zelówki i podróżował po okolicznych firmach z prośba o zakup koszulek, spodenek, butów i dresów. Organizował imprezy, które wywoływały zainteresowanie całego środowiska.
Jasiu był pojętnym uczniem i zdolnym piłkarzem, grał w miejscowej Syrenie i był wyróżniającym się zawodnikiem. Gdy rozpoczął naukę w Elblągu próbowano z niego uczynić piłkarza, ale…ręcznego,. W tej dyscyplinie też ujawnił swoje atuty i przez jakiś czas dręczył go dylemat na co postawić. Ostatecznie wybrał futbol.
O Perlejewskim zaczęto mówić nie tylko w Młynarach, Pasłęku czy Elblągu. O jego zaletach piłkarskich, przede wszystkim szybkości i skuteczności, krążyły wieści po cały województwie. Byłem w tym czasie zastępcą sekretarza w OKS. Niezapomniany Jurek Kret, pochodzący również z Młynar wiercił nam dziurę w brzuchu, że warto się jego ziomkiem zainteresować.
Jest niesamowicie szybki, zdecydowany, nigdy nie ucieka z nogą, twardy gracz, doskonały materiał na rasowego skrzydłowego, a przy tym chłopak bardzo kontaktowy – zachwalał niemal codziennie.
W tym czasie trener Syreny był Franciszek Kalandyk. I to on podczas jednej z narad szkoleniowych w Olsztynie potwierdził zalety Jasia. Ten po ukończeniu „budowlanki” i powrocie do Młynar rozpoczął pracę w swoim zawodzie. Poznał swą późniejszą żonę Stefanię. Pobrali się cztery lata później.
Do drugiej polowy lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku z wyjątkiem przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych piłkarze olsztyńskiego klubu spółdzielców noszącego kolejno nazwy: Społem, Spójnia i OKS tułali się gdzieś w drugiej połowie rozgrywek okręgowych, a nawet często występowali w klasie A. Gdy patronat nad klubem przejęły zakłady opon samochodowych, a stowarzyszenie zmieniło nazwę na OKS-OZOS, nad sekcją piłkarską zapaliło się zielone światło. Dopiero dyrektor Leonhard stworzył prężnie działający sztab działaczy. W jego skład weszli pracownicy zakładów, najczęściej kierownicy działów i wydziałów, a nawet ścisłego kierownictwa fabryki. Szefem został Bogusław Rudnicki. Sekcja otrzymała pokaźny zastrzyk pieniędzy, a przede wszystkim znacznie wzmocniła się organizacyjnie. Niemal natychmiast postanowiono dowartościować drużynę kadrowo, by jak najszybciej mogła się piąć po piłkarskiej piramidzie.
Zaczęto przyglądać się zdolnym zawodnikom grającym w innych klubach województwa. Mozliwośc otrzymania mieszkania i przyzwoitego etatu były magnesem. Prawdziwe legendy krążyły wówczas o możliwościach Jana Perlejewskiego. Większość meczów z udziałem Syreny i Jasia obserwowali wysłannicy olsztyńskiego klubu, a raczej fabryki. Wszystkie zalety wypowiadane przez Jurka Kreta znalazły potwierdzenie. Nie można było dłużej czekać, bo zaczęły dochodzić słuchy, że interesują się Nim inne kluby. A gracza tego typu w olsztyńskim zespole brakowało. Nie był wielkoludem ani młodzieniaszkiem. Miał 24 lata, ale i unormowany stosunek do służby wojskowej, w owych czasach argument bardzo istotny.
Wreszcie klamka zapadła. To właśnie ja i Jurek Kret zostaliśmy wytypowani przez dyrektora Władysława Leonharda jako ci, którzy maja przekonać napastnika z Młynar do zmiany barw klubowych i przeprowadzki do Olsztyna. Ustaliliśmy jeszcze przed wyjazdem, że „akcję” rozpoczniemy od seniora rodu, który według naszych informacji miał bardzo wiele do powiedzenia. A wówczas pozyskanie zawodnika z innego klubu wcale nie było wcale łatwe. Takie działania nazywano kaperownictwem, były one piętnowane, często trafiały do mediów. Otrzymaliśmy do dyspozycji fabryczny samochód, zabraliśmy co nieco „rozmownej” i ruszyliśmy w doskonale znane Jurkowi strony. Dojechaliśmy z wielkimi przygodami, mało nie przypłacając tego życiem (pożar samochodu).
W rodzinnym domu Państwa Perlejewskich panował sportowy klimat, jako że senior był działaczem miejscowej Syreny, a niemal wszyscy noszący to nazwisko i mieszkający nad rzeka Baudą związani ze sportem. To ułatwiało rozmowy. Szybko znaleźliśmy wspólny język. ułatwiła to zresztą nalewka na miodzie z rodzinnej pasieki.
Nie pamiętam dokładnie kiedy Perlejewski zadebiutował w drużynie z Olsztyna.. Chyba w meczu z Podchorążakiem u siebie. Gospodarze wygrali 2:1, a pierwsza bramkę zdobył nowy nabytek klubu. Trzy tygodnie później znów wpisał się na listę strzelców podczas spotkania w Pasłęku z Polonią. Strzelał dużo i celnie. Stał się gwiazdą olsztyńskiego futbolu i przez lata gry w drużynie fabryki opon ostoją formacji ofensywnej.
Wraz z przejściem do olsztyńskiego klubu nastąpił bardzo pomyślny okres w naszym życiu – mówiła żona Jasia Perlejewskiego. Janek doznawał bardzo wielu dowodów sympatii. Często po wygranych meczach wędrował na ramionach swych fanów, a było ich sporo. Przynoszono do mieszkania całe naręcza pięknych kwiatów. Bardzo mocno przeżył zakończenie kariery sportowej. Ten smutny dla męża moment łączył się z jakimiś nieporozumieniami w gronie działaczy. Miał zauważalny „dołek” psychiczny. Krótko jeszcze zajmował się trenerką, ale dość szybko zrezygnował i podjął pracę w swoim wyuczonym zawodzie. Od sportu się oddalił. Ponieważ w czasie gry był często poza domem, później stał się domatorem. Po pracy biegł na działkę i chętnie przebywał wśród swoich kochanych zwierząt. Często smacznie i dobrze gotował dużo eksperymentując. A nasi przyjaciele widzą, że w kuchni czuł się jak ryba w wodzie. Bezceremonialnie wyrażał swoje polityczne i religijne poglądy. Uważnie obserwował piłkarskie wydarzenia oraz co się dzieje we władzach klubu i związku.
Dzieci Jasia nie zajmowały się wyczynowo sportem. Dwoje z nich robi karierę artystyczną poza granicami. Za to zięć to sportowiec, piłkarz, przez wiele sezonów podpora I-ligowego Stomilu. Z Andrzejem (Jankowskim przyp. red.) spędził na rozmowach w cztery oczy dziesiątki godzin. Po prostu mieli sobie wiele do powiedzenia. Jak cały sercem oddał się w młodości piłce nożnej, tak po powieszeniu butów na kołku rzucił się w wir pracy zawodowej. Kierował wieloma budowami. Ostatnim znaczącym obiektem, w którym miał swój udział, była szkoła w Sząbruku. Zawsze życzliwy ludziom, obdarzał wszystkich zaufaniem i pozytywną energią, tryskał humorem, będąc duszą towarzystwa.
Zmarł nagle 12 maja 2012 roku. W pamięci pozostały jego szarże po skrzydle i okrzyk kibica z trybun stadionu przy ul Sybiraków, gdzie grał wówczas OKS. „Perlej” – „napadywuj”.
Wspominał: Janusz Porycki
Panorama Warmii i Mazur (2012)