Bohaterką ostatnich dni w Olsztynie jest Joanna Jędrzejczyk, która za oceanem zdobyła tytuł mistrzyni świata federacji UFC. Ciesząc się z każdego sukcesu olsztyńskiego zawodnika odnoszę wrażenie, że tytuły w dyscyplinach takich jak boks zawodowy czy MMA to wyraźny przerost formy nad treścią. To, ze zwycięzcy inkasują ogromne pieniądze, świadczy tylko zdziczeniu obyczajów i naiwności podatnych na sugestie kibiców.
Oczywiście każdy ogląda to co chce i bierze w tym udział, ale zwyczajnym nadużyciem jest kwalifikacja tego typu imprez jak gale zawodowe boksu czy MMA do kategorii sport. Może szpan i tandeta komuś się podoba, dużo poważniejszym argumentem przeciw jest łamanie reguł, które prawdziwy sport reprezentuje.
W boksie zawodowym prawie wszystko jest wyreżyserowane. Każdy zawodnik staje się niewolnikiem swego promotora, który w najmniejszych szczegółach rozpisuje jego sportową przyszłość. Dobiera przeciwników, by rekord stoczonych walk wyglądał okazale. Sprowadza się więc z Europy facetów, którym bez ryzyka można obić facjatę, a nawet bez trudu wygrać przed czasem, jeśli jest taka potrzeba. Ci zgadzają się na wszystko, traktowani beznamiętnie jak mięso armatnie zrealizują zamówienie za stosowna zapłatę. Taki jest ich sposób na życie. Mnie najbardziej przeraża fakt, że ludzie wierzą w tę bajkę, że zwycięzcy są tak dobrzy i wspaniali, a utwierdzają ich w tym przekonaniu nawet znani komentatorzy, którzy zapewne śmiejąc się w duchu, zapewniają o kunszcie wschodzących lub przebrzmiałych gwiazd pięściarstwa. Media oczywiście potrafią zawrócić w głowie osobom, które „nie czują” dystansu, a tych jest wystarczająco dużo by rozkręcić biznes co się zowie.
Oczywiście na kilka czy kilkanaście potyczek zdarzają się pojedyncze zwane walkami wieczoru, gdzie spotykają się w miarę równorzędni przeciwnicy, ale jest to mały wycinek całości, którą rządzi tylko biznes. Trzeba podziwiać fantazję organizatorów imprez, którzy co drugą walkę podnoszą do rangi mistrzowskiej. Zdobyte pasy „trącą” jarmarkiem”, ale akurat to ma najmniejsze znaczenie w tym procederze.
Przeraża fakt, że w dobie, gdzie naczelnymi hasłami są: tolerancja, działania przeciw przemocy promuje się dyscypliny, które wręcz prowokują do agresji. To zwyczajna hipokryzja. Pod tym względem negatywnym liderem staje się MMA. Mieszane Sztuki Walki, które w Olsztynie cieszą się szczególną estymą, są niczym innym jak kreacją gladiatorstwa, powrotem do najniższych instynktów. Bo czym jest bezładne okładanie się pięściami, kopanie bez zapamiętania i to do tego w zamkniętej klatce.
Psychologia biznesu podobna jak w boksie zawodowym, ale zabawa jeszcze bardziej niebezpieczna, chwilami karkołomna, biorąc pod uwagę, że reguły są bardzo liberalne i w zasadzie w jednej sekundzie wszystko może się wymknąć spod kontroli. Idolem MMA ostatnich lat jest zawodnik Arrachionu Olsztyn Mamed Chalidow. Na tle osiłków sportowych i celebrytów pokroju Pudzianowskiego jest artystą w swojej dziedzinie, ale na ile wiarygodnym? Czy Chalidow jest tak dobry, czy jego wizerunek stworzyli promotorzy, przecierający mu szlak do mistrzostwa ? To u ludzi, którzy odkryli mechanizmy panujące w tym biznesie, wzbudza coraz więcej wątpliwości.
Mieszane Sztuki Walki głównie poprzez siłę mediów stały się niewątpliwie hitem, który zawładnął młodzieżą. Ta nie widząc żadnych przeszkód, a wręcz akceptację, szuka tu swej życiowej szansy. Nasuwa się tylko pytanie. Gdzie zdyskontuje umiejętności nabyte na treningach.
Nie ulega wątpliwości, że sztuki walki, które odeszły od tradycji wzbudzają wiele kontrowersji zarówno estetycznych, jak i moralnych. Jedno jest pewne. Posługując się szyldem sportu, jako dziedziny, która z uwagi na tradycje niesie za sobą wartości przemyca olbrzymi ładunek negatywnych emocji i zachowań. O konsekwencjach słyszymy lub czytamy w „czołówkowych” doniesieniach prawie wszystkich mediów. Ale zakłamanie to niestety domena naszych czasów.
Marek Dabkus