W internacie Technikum Rolniczego w Grudziądzu – kwaterze gwardzistów podczas ostatnich mistrzostw Polski w lekkiej atletyce namawiam Małgorzatą Birbach na wspomnienia. Nie jest skora do zwierzeń, bowiem należy do tych, co to dokładnie ważą wszystko w sobie, zanim coś wypowiedzą. Poza tym Pani M. a przed nią start w zawodach – bieg na 5000 metrów. Małgorzata nie czuje się najlepiej
Do Adelajdy w Australii leciałam w marcu. W Polsce był wtedy ostry nawrót zimy. Okęcie zasypał śnieg, a i mróz dawał się we znaki. W Australii powitał nas natomiast skwar – temperatura sięgała 37 stopni. W pośpiechu zamieniłam kozuch na sukienkę z krótkim rękawem. Przestawianie się z zimy na lato nie szło łatwo. Trenowałam kilka miesięcy w mrozie, a startować przyszło w upale. Organizm był wyraźnie skołowany, a po pierwszym leciutkim rozruchu koszulkę trzeba było wykręcać.
Zwolnienie z lekcji wychowania fizycznego, kłopoty zdrowotne, nikt przecież przed laty nie dałby grosza, że Małgorzata zostanie zawodniczką Sama zainteresowana też w to powątpiewała. O przydatności licealistki do sportu przekonany był natomiast nauczyciel i trener w jednej osobie Feliks Rochowicz z Iławy. Tak umiejętnie zachęcał Małgorzatę do przełajów szkolnych, że w końcu ona sama nie wiedząc kiedy połknęła sportowego bakcyla. Niełatwe studia na zootechnice w olsztyńskiej Akademii Rolniczo-Technicznej na jakiś czas musiały ostudzić zapędy sportowe studentki Birbach. Za to po odebraniu dyplomu gwardzistka mogła już bez przeszkód zająć się bieganiem na serio. Warto było, jak do tej pory podopieczna Kazimierza Podolaka może pochwalić się sześcioma medalami mistrzostw Polski seniorek.
Adelajda jest piękna. Rozpościera się nad zatoką St. Vincent, tam gdzie płynie rzeka Torrens uchodzi do Oceanu Indyjskiego. Zabudowa miasta zdecydowanie parterowa i niewiele tak drapaczy chmur. Tylko nad samym wybrzeżem morza kilka supernowoczesnych hoteli. Miasto, choć stosunkowo młode, rozwija się bardzo prężnie. Rafineria ropy naftowej, uniwersytet, konserwatorium, galeria sztuki – tym chwalą się miejscowi. No i ta soczysta przyroda. Na każdym niemal kroku parki i ogrody z egzotyczna roślinnością i zwierzętami. Podczas spaceru miała jedyną okazje zmierzyć się z kangurami. Biegałam z nimi po krótko przystrzyżonym trawniku.
Pani Małgorzata ufa obecnemu trenerowi i dlatego on układa kalendarz startów w sezonie, decydując o długości dystansów, na których pobiegnie. Gwardzistka przyznaje, że nawet nigdy jej się nie śniło bieganie na najdłuższych dystansach, jakie w myśl regulaminu mogą pokonywać kobiety. Zaczynała od 1500 metrów i to było dużo. Teraz biega 300, 5000, 10.000, 20.000 i maraton. Nie twierdzi wcale, że to mordercze próby, a wręcz przeciwnie, ponieważ jest zawodniczka typu wytrzymałościowego, takie przedłużanie odcinków na zawodach bardzo jej odpowiada. W tegorocznych biegach przełajowych o tytuł najlepszej seniorki w Polsce Birbach zajęła pierwsze miejsce. To przekonało selekcjonerów PZLA, co do reprezentacyjnych zakusów olsztynianki. Wyjeżdżała więc do Okland w Nowej Zelandii przełajowe mistrzostwa świata (drugie w jej karierze). Była w Nowym Jorku – brała udział w mistrzostwach na 10 kilometrów (uczestniczyło 8.5 tys. kobiet), Broniła barw naszego kraju w Pucharze Europy w maratonie oraz w mistrzostwach świata kobiet na 15 km w Australii. To wszystko tylko w bieżącym sezonie.
Nigdy nie zapomnę ciepłej i przejrzystej wody oceanu, tak jak i długich fal rozbijających się o piaszczysta plażę. Trochę tylko niepokoił widok wież obserwacyjnych i wpatrujących się w wodę ratowników. I nie pilnują oni tylko słabo radzących sobie w pływaniu, ale przede wszystkim czy w pobliżu nie znajduje się rekin.
Trudno nie cenić faktu, że dzięki lekkiej atletyce poznało się kawał świata. Mówi, że wcale nie boi się rozstania z wyczynowym uprawianiem sportu. Po to właśnie najpierw postarała się o konkretny zawód. Lubi go i jest przekonana, że jako kobieta da sobie radę nawet gdy trzeba będzie pojechać głęboko na wieś. Wytrwałości nauczył ja sport, a siły tez muszą się znaleźć. Na pewno nie zostanie trenerką. To zbyt trudne, absorbujące czas i niestety mało wdzięczne zajęcie. W tej roli nie chce pracować w sporcie.
Zaraz po przyjeździe do Adelajdy zaopiekowała się nami miejscowa Polonia. Chętnie, bo oprócz nas zawodniczek była w grupie znana wszystkim Irena Szewińska. Dzięki więc pani Irenie mogłyśmy, niejako przy okazji, wiele poznać i zobaczyć. Zawieźli nas nawet do Sydney – po mieście obwoził nas konsul. Obserwując i słuchając towarzyszących nas polonusów czułam jak tęsknią za krajem, jak chłoną każdą informacje o swojej starej ojczyźnie. Choć niczego im praktycznie w Australii nie brakuje, wiele oddaliby pewnie, by znowu znaleźć się nad brzegiem Wisły.
Sport nie jest dla niej wszystkim. Nie znaczy to, że traktuje go niepoważnie – przykłada się do obowiązków bardzo sumiennie. Trenuje, bo widzi sens ciężkiej pracy. Nie może być tak wiecznie. Trening, posiłek, odpoczynek, trening, kiedyś życie musi się potoczyć innym rytmem. Z nadzieją pani Małgorzata mówi o ewentualnym nawet malutkim mieszkaniu. Dość ma już prowizorki na obozach i ciasnoty w malutkim pokoiku na „rancho” czyli stadionie Gwardii. Jak się ma więc nie denerwować, kiedy w mieście, z którego pochodzi piłkarz ma lepiej niż ona – medalistka mistrzostw Polski i reprezentantka kraju. O najskrytszych marzeniach pani Małgorzata nie chce mówić.
Ze względu na upał zawody o mistrzostwo świata na dystansie 15 kilometrów zaplanowano na godzinę 9. Na starcie stanęły ostatecznie 84 zawodniczki w tym ja i Grażyna Kowina. Bojąc się omdlenia nie szarżowałem na trasie. Temperatura do cna wysuszyła mój organizm i tylko dzięki ochładzaniu się w punktach odświeżających, przetrwałam do końca zawodów. Zajęłam 20 lokatę. Kowina natomiast zeszła z trasy. Byłam o dziewięć pozycji lepsza niż w poprzedniej edycji imprezy w Monaco Wanda Panfil.
Autor: Marek Siwicki
Tekst ukazał się 1 września 1988 roku w Gazecie Olsztyńskiej i należy do zbiorów archiwalnych red. Janusza Poryckiego