Te słowa zapamiętałem, bo wypowiedział je człowiek bez reszty oddany swojej pasji, wychowawca kilku pokoleń wspaniałych lekkoatletów.
To ostatnie pytanie było oczywiście retoryczne, bowiem Pan Eugeniusz bez sportu nie mógł żyć i zawsze można było go spotkać kiedyś: na Leśnym, przy Artyleryjskiej czy Juvenii, a ostatnio w Kortowie. Ale gorycz w jego słowach i zachowaniu była tak przejmująca…
Tak jak wielu nie mógł znieść komercjalizacji w sporcie, która zniszczyła niejeden talent, podzieliła dyscypliny na bardziej i mniej ważne. Niedawno obchodził 50-lecie pracy trenerskiej miał więc retrospektywny obraz sportu. Nigdy za obecny stan rzeczy krytykował młodych ludzi. Oni są tacy sami – twierdził. To starsi ich zmieniają bez względu na konsekwencje.
I z zadrą w sercu chodził na kolejne szkolne zawody by wyłowić następny talent i poświęcić się mu bez reszty. Ten ostentacyjny bunt przeciwko nowej rzeczywistości dla większości był dziwactwem, ale dla tych, którzy znali Go bliżej, budził z jednej strony współczucie, z drugiej szacunek, że potrafił zachować swoje zdanie i poglądy.
Ostatni Mohikanin o twardych zasadach, które w przeszłości kreowały pokolenia wielkich sportowców. Teraz poszły do lamusa, bo najważniejsze są pieniądze.
Żegnamy Pana Eugeniusza z ogromnym żalem, ale jego obraz obcowania z lekkoatletyczną młodzieżą na zawsze pozostanie w pamięci tych, którzy Go potrafili zrozumieć.
Tekst ukazała się 7 stycznia 2010 r. na portalu WAMA-SPORT