W październiku zadzwonił telefon. Odebrałem nie oczekując czegoś szczególnego, aż usłyszałem w słuchawce znajomy głos. Cześć – dzwonie z Amsterdamu. Mam wreszcie to o czym marzyłem – jestem mistrzem świata. To tylko takie krótkie info. Jak będę na miejscu w Szczytnie – wszystko opowiem dokładnie. To był Tadeusz Dymerski.
Ogarnęła mnie szczególna radość. Ten facet zasłużył na złoto jak mało kto. Nie tylko dlatego, że jest sportowcem z krwi i kości, ale wspaniałym człowiekiem, który całe życie poświęcił ukochanemu judo i młodzieży.
Wyjeżdżał do Holandii na mistrzostwa świata mastersów pełen nadziei. Spotkałem go kilka tygodni wcześniej na turnieju w Olsztynie. Jak zwykle przyjechał z grupa krnąbrnych chłopaków, których już czegoś nauczył i chciał to skonfrontować, gdy walczyć będą z rówieśnikami z innych klubów.
Cały czas myślę o tych mistrzostwach, bo w tym roku jest wyjątkowa szansa – zagadnął. Przeszedłem do starszej grupy 65/69 lat i jako pierwszoroczniak powinienem być silniejszy. Potrenowałem ostro, fizycznie czuje się dobrze, ale najważniejsze, że mam pozytywne nastawienie i wiarę w siebie. Po prostu czuje, że będzie to mój turniej.
W porządku – odpowiedziałem. Zadzwoń zaraz po walkach, przynajmniej krótko powiedz jak wypadłeś, a potem pogadamy dłużej… I pogadaliśmy, bo było o czym.
Miałem prawdziwy „dzień konia”, wygrywałem wszystko co się da. Czasami wydawało mi się, że mam w uchwycie manekina, a nie rywala.. Mięśnie były posłuszne i wykonywały każde polecenie. Nie wiem skąd wzięła się u mnie ta adrenalina, przecież wiesz, że ze mnie niespotykanie spokojny człowiek. Ale to nic w porównaniu z przeżyciami na podium. Na piersi złoty medal, a w uszach i sercu Mazurek Dąbrowskiego. Wtedy zawirował cały świat. Tak jakby w ciągu tej niespełna minuty przypomniały się wszystkie obrazy z tych ponad 50 lat spędzonych na macie.
Tadeusz Dymerski urodził się w 1950 roku w Szczytnie, w którym mieszka do dziś. Zacięcie do sportu w dużej mierze zawdzięcza ojcu, który był ułanem w Wilnie, a w wojsku z powodzeniem uprawiał lekką atletykę. Ale wybranka Tadeusz była nie „królowa sportu” lecz judo. Miał wówczas 13 lat i trochę mu brakowało, bo do sekcji przyjmowano 14-latków. Wprawdzie koledzy namawiali go by zapisał się do sekcji piłkarskiej, ale on nie przepadał za futbolem. Wolał liczyć tylko na siebie. Od niego i tylko od niego miało zależeć czy jest lepszy od przeciwnika. I wtedy dopuścił się typowego w tamtych czasach dla nastolatków małego oszustwa. Podrobił legitymacje subtelnie podrabiając rok urodzenia z datą, która dawała przepustkę na matę. Mimo wszystko miał wyrzuty sumienia. Tłumił je długo, aż wreszcie przyznał się pierwszemu trenerowi Zbigniewowi Nowakowskiemu. Ten przyjął to z lekkim uśmiechem, bo dobrze poznał już chłopaka, który nie tylko opanował podstawowe tajniki judo, ale przede wszystkim miał charakter i zacięcie do tego sportu, gdzie nie ma miejsca dla mięczaków.
I choć Pan Zbigniew i następny trener Jan Wójtowicz nauczyli go wiele jako zawodnik nie osiągał oszałamiających sukcesów. Byli solidny, poprawny, ale brakowało tego czegoś, co pozwala walczyć o największe zaszczyty. W 1969 r. uczestniczył w ogólnopolskiej olimpiadzie młodzieży we Wrocławiu, w 1972 r. zajął pierwsze miejsce w otwartych mistrzostwach Warszawy. W 1975 r. zdobył złoty medal ( w drużynie) i brązowy (indywidualnie) w akademickich mistrzostwach Polski.
Zazwyczaj tak bywa, że dobry zawodnik, który nie zdobywa tytułów sprawdza się znakomicie w roli szkoleniowca. W tę nową rolę wciela się zwykle z ogromnym zaangażowaniem, potrafi wychowankom przekazać wiedzę, doświadczenia, a ci wracając z medalami rekompensują trenerowi jego osobiste niezaspokojone ambicje.
W każdym razie solidne podejście do sportu absolutnie nie przeszkadzało Tadeuszowi w pokonywaniu kolejnych szczebli edukacji. Po maturze rozpoczął studia na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku., gdzie uzyskał tytuł trenera judo. Wrócił do rodzinnego Szczytna i trafił do Wyższej szkoły Oficerskiej MO. Zaczął trenować dzieci i młodzież w Podchorążaku, który od 1975 roku funkcjonował jako Gwardia Szczytno. I tak jest do dziś, choć Tadeusz od dawna nabył prawa emerytalne i mógłby spokojnie, bez wyrzutów sumienia wieść życie bez specjalnych obowiązków.
Szkolenie i wychowanie młodzieży stało się jednak jego pasją, a od tego nie można się uwolnić. W wiek nie ma tu znaczenia. Natomiast istotna jest sprawność fizyczna, by adeptom w praktyce pokazać na czym polega judo. Kontynuowanie kariery w grupie mastersów ma więc podwójne znaczenie. To jednocześnie chęć zdobywania sportowych laurów i płynąca z tego satysfakcja, a z drugiej dbałość o zachowanie tężyzny. A tak na marginesie. Jeżeli trenerem w klubie jest facet, który zdobywa mistrzostwo świata każdy rodzic bez cienia wątpliwości wyśle swoje dziecko na zajęcia.
Wychował setki zawodników, a wśród nich były prawdziwe perełki. Jego podopieczni wywalczyli około 50 medali w mistrzostwach Polski w różnych kategoriach wiekowych oraz setki w zawodach resortowych policji. Najbardziej znani wychowankowie to: Radosław Laskowski, Waldemar Bączek, Krzysztof Woźniak, Michał Dymerski, Krzysztof Lejmanowicz, Dorota Kondraciuk, Gabriela Kaczyńska, Monika Kowalska, Joanna Majdan, Bogusława Olechnowicz.
Zdobywali lary w kraju i poza granicami. Kilkoro z nich zostało w judo na zawsze, jak choćby Radosław Laskowski, dziś ceniony profesor Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku, a w przeszłości trener kadry olimpijskiej. Wielu jednak równolegle z uprawianiem sportu zdobywało kwalifikacje w konkretnych specjalnościach, będąc obecnie cenionymi specjalistami, kierującymi dużymi zespołami ludzi.
Sport wyczynowy i nauka – tylko konformiści widza w tym sprzeczność. Jest akurat odwrotnie. Jedno z drugim się uzupełnia i wbrew pozorom współgra ze sobą. Bo w życiu najważniejsza jest organizacja czasu i porządek. Jeśli w kimś tkwi pasja, znajdzie się czas na trening, szkołę i pracę. Ta dewizą Tadeusz kierował się w życiu i wpajał ja wychowankom. Jak widać ze znakomitym efektem. Bo cieszyły go równie sukcesy sportowe zawodników jak ich determinacja w dążeniu do innych celów.
Pięćdziesiąt lat na macie to szmat czasu. Dochodzi do paradoksalnych sytuacji. Na treningi przychodzą dziś wnuki i wnuczki pierwszych zawodników spod reki Dymerskiego. On cieszy się szczególnie, że sport pokochał też jego syn Michał, który współpracując z ojcem dba o sprawność studentów Wyższej Szkoły Policji.
Natomiast Tadeusz tak jak od lat zajmuje się najmłodszym narybkiem. Wprawdzie będąc mistrzem świata masters i wielokrotnym medalistą stanowi żywą reklamę tej dyscypliny, jednak perswazja mediów jest ogromna. Każdy chce zostać Messim czy Lewandowskim. Judo nie stanowi tu konkurencji. Dlatego o każdego zgłaszającego się do sekcji trzeba dbać, zachęcić go, by przygoda ze sportem nie była tylko krótkim epizodem. To coraz trudniejsze.
Wszystkie obrazy migały mu w świadomości, ale trzeba było zejść z amsterdamskiego podium i wrócić do rzeczywistości. Trzeba znów młodym mieszkańcom Szczytna zaszczepić miłość do sportu i to będzie dużo, a następny zdobyty medal swój czy wychowanka, tylko podtrzyma decyzję, że naprawdę warto...
Marek Dabkus
Tekst ukazał się w Panoramie Sportu Warmii i Mazur (2015)