Przyjazd do Olsztyna aktualnego mistrza Polski wzbudził kolosalne zainteresowanie. W jednym momencie sprzęgło się wiele przyczyn. Któż nie chciał zobaczyć na żywo w akcji tej klasy piłkarzy co Marek Citko, poza tym passa Stomilu jest zadziwiająca i w mieście coraz częściej mówi się o europejskich pucharach.
Każdy ma prawo do marzeń, jednak realnie oceniając sytuacje olsztynianie nie sa jeszcze drużyna tej miary by skutecznie rywalizować na międzynarodowej arenie. Dowiódł tego przebieg spotkania z Widzewem. Zwycięstwo 1:0 jest z pewnością ogromnym sukcesem, ale nie da się ukryć, że była to wygrana bardzo szczęśliwa.
W sporcie szczęście wielokrotnie przesądza o rezultacie – powiedział po zakończeniu sobotniej konfrontacji as olsztyńskiej drużyny Rafał Kaczmarczyk. Nam ostatnio ono sprzyja, bo z formą nie jest jeszcze tak jak powinni być. Skoro jednak przy słabszej dyspozycji czysto piłkarskiej zdobywamy punkty należy się z tego tylko cieszyć.
Bohaterami sobotniej potyczki zostali niewątpliwie dwaj zawodnicy Stomilu: bramkarz Paweł Charbicki i doświadczony Daniel Dyluś. Pierwszy dokonał nie lada sztuki. Wychodził obronną ręką z największych opresji, a przede wszystkim obronił rzut karny wykonywany przez Jacka Dembińskiego. Ten właśnie moment z 23 minuty miał kolosalne znaczenie dla dalszego przebiegu meczu. Wprawdzie przez długi okres nic się nie zmieniało, Widzew nadal dominował, jednak olsztyńscy piłkarze jakby uwierzyli w siebie, doszli do przekonania, że mogą sprawić sensację. I rzeczywiście dziesięć minut później Daniel Dyluś wspaniale strzelił z rzutu wolnego.
To na pewno satysfakcja i szczęście – powiedział po meczu zdobywca złotego gola. Jest trzech zawodników wyznaczonych do egzekwowania rzutów wolnych. Strzela ten, który w danym momencie czuje się najlepiej. Mimo, że chwile wcześniej byłem faulowany, poprosiłem innych kandydatów by odeszli od piłki. Czułem, że mogę celnie uderzyć. Miałem po prostu w sobotę natchnienie. To zdarza się rzadko i nie można tego zmarnować.
Czy porażka Widzewa była pechowa? W pewnym sensie tak, ale jeżeli w podobnych okolicznościach przegrywa się drugi mecz z rzędu, układa się to w pewna prawidłowość. Łodzianie grali składnie, szybko, ale w ataku zbyt nonszalancko. Odnosiło się wrażenie, że są przekonani, że bramka na pewno padnie, tymczasem im bliżej końca, to ich akcje stawały się coraz bardziej nerwowe. Jak stwierdził trener Franciszek Smuda determinacja nie jest połączona z wyrachowaniem. To naprawdę trudny mariaż, nie mniej od zawodników tej klasy można wymagać takich właśnie umiejętności.
Olsztynianie, a zwłaszcza ich kibice byli po meczu wniebowzięci. Wynik marzenie – mówili. Dlatego wybaczyli Grzegorzowi Pawłuszkowi i Andriejowi Siniczynowi fatalne pudła w końcówce spotkania, kiedy Widzew grał bez asekuracji atakując wszystkimi siłami.
Czy Stomil podtrzyma passę? Coraz trudniej grać pod presją, tym bardziej, że zdrowotne kłopoty ograniczają możliwości. W Olsztynie wierzą, że szczęście jeszcze na długo pozostanie przy Stomilu.
Marek Dabkus
Tekst opublikowany w Przeglądzie Sportowym 11 marca 1997 roku był przechowywany w archiwum red. Janusza Poryckiego