Nowe czasy dają znać o sobie. Sport stał się biznesem, na gwałt powstają akademie piłkarskie, siatkarskie i basketu, które z rozmachem prowadzą rekrutację, wykorzystując najnowsze chwyty marketingu. I nie ma w tym nic złego, bo to szansa dla młodzieży, by przeżyć wielka przygodę ze sportem w godziwych warunkach i pod fachowa opieką. Niestety, wielokrotnie są to hasła dotyczące niewielkich odsetek społeczności. Sport młodzieżowy, zwłaszcza na prowincji, marnieje i w tym tkwi ogromne niebezpieczeństwo. Nie tylko dlatego, że za kilka lat zabraknie następców Justyny Kowalczyk czy Agnieszki Radwańskiej. Przede wszystkim wyrośnie pokolenie cherlaków, dotkniętych nałogami i życiową pustką.
Jest coraz mniej pieniędzy na sport młodzieżowy i to jest fakt niepodważalny. Upadają ciekawe mikroprojekty, rozwiązują się grupy, które miały szanse zaistnieć i wykreować prawdziwych mistrzów. Pamiętajmy, że talent niekoniecznie rozkwita w wieku 14-15 lat, trzeba cierpliwości, bo to wszystko co najlepsze może eksplodować nawet po dwudziestce. Zresztą czy wszyscy muszą być mistrzami? Sam fakt zainteresowania się i uprawiania sportu noszą za sobą olbrzymie korzyści. Nie tylko dajemy okazje młodzieży do realizowania swych pasji, zaspokojenia ambicji, odciągamy ją od zgubnych nałogów, ale przede wszystkim tworzymy we własnych środowiskach nową wartość, która może być powodem do dumy, jak to we współczesnym świecie się określa, doskonałym nośnikiem promocyjnym.
Tę ideę wcielają w czyn trenerzy-pasjonaci, których: wiedza, zapał i ambicja są ogromnym kapitałem. Tymczasem podcina się im skrzydła tworząc nową politykę sportu. Określić ją można hasłem: tu i teraz. Ważne są spektakularne sukcesy, medale mistrzostw świata, one mają być dowodem, że wszystko jest w porządku i sport w Polsce – to potęga. A co będzie potem? Niech martwią się następcy. Dlatego m. in. wyselekcjonowano supergrupę zawodników Londyn 2012, której stworzono cieplarniane warunki przygotowań do największych imprez. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie odbywało się kosztem oszczędności na sport najmłodszych. To projekt nie tylko ryzykowny, ale wręcz karkołomny. Po pierwsze nie ma wcale gwarancji, że nawet najlepiej przygotowany zawodnik zdobędzie medal, natomiast jest absolutnie pewne, ze za kilka lat zabraknie nam nawet kandydatów na mistrzów.
W minionym roku mimo wspomnianych przywilejów zdobyliśmy zaledwie 11 medali mistrzostw świata w konkurencjach olimpijskich. Z najbardziej nośnej imprezy, jaką były lekkoatletyczne mistrzostwa globu przywieźliśmy jeden krążek i był to typowy fuks. Ci, którzy opływali w dostatki i mieli przysłowiowe ptasie mleko wrócili z pustymi rękami. Mam nadzieję, że nie dlatego, że zadowolili się gwarancjami stworzonymi przez Ministerstwo Sportu, ale po prostu tym razem przegrali, bo takich jak oni na świecie jest kilku czy kilkunastu, a miejsc na podium tylko trzy.
Na drugim biegunie nie ma pieniędzy by kontynuować pracę z utalentowaną młodzieżą i wielokrotnie kilkuletnia praca z dużymi perspektywami idzie na marne. Przecież nie wszystkich stać, by wysłać dziecko na obóz sportowy czy turniej, by zaopatrzyć je w sprzęt. Jeśli na roczną działalność sekcja młodzieżowa otrzymuje kilka tysięcy złotych nie ma najmniejszych szans by przetrwać, zwłaszcza w mniejszych środowiskach, gdzie sponsorów ze świecą szukać, a bezrobocie w tych miejscowościach sięga 50 procent.
Pieniędzy jest mniej i jeśli już tak jest należy bardzo wnikliwie przeanalizować ich podział na działalność sportową. Mam na myśli samorządy, które powinny odpowiedzieć na pytanie: czy mają być sponsorami zawodowych teamów, czy pełnić misję społeczną – zapewnienia dostępu do sportu jak najszerszej grupy młodzieży.
Sport profesjonalny w swojej istocie niesie za sobą dwa podstawowe elementy: wysoki poziom i związane z nim szeroko rozumiane zapotrzebowanie społeczne. Wynikają z tego konkretne konsekwencje. Frekwencja na widowni i idące za tym usługi promocyjne powinny zapewnić tej grupie sportowców godziwy byt, a jeśli rachunek ekonomiczny się nie zgadza – to po prostu taki zespół powinien stracić status profesjonalny.
A jaka jest rzeczywistość? Często proporcje utrzymywania takich zespołów wynoszą: 20 procent – sponsorzy, 80 procent – dotacje z samorządów, które przyjmują formę promocji miasta lub regionu. Trudno to zaakceptować, gdy kontrakty zawodników i trenerów sięgają kilkuset tysięcy złotych rocznie, a ligami rządzą nadbudówki, które generują olbrzymie koszty związane z prowadzeniem rozgrywek. To są pieniądze stracone, które mogłyby utrzymać setki drużyn młodzieżowych.
W tym kontekście wyłania się problem funkcjonowania w Polsce piłki nożnej, którą bez względu na klasę rozgrywek traktuje się specjalnie. Mit futbolisty zawodowego tak się zakorzenił, że nie można go wyplenić. Tylko niektórzy w samorządach zdobyli się na odwagę i dają szansę w swoich środowiskach zawodnikom innych dyscyplin. Piłkarzom także, ale w warunkach czysto amatorskich.
Ogromną rolę w czystym rozumieniu sportu przez młodzież powinni odegrać rodzice, także ci dobrze sytuowani, których stać na zapisanie swej pociechy do akademii piłkarskiej czy siatkarskiej i ponosić inne wydatki z uprawianiem dyscypliny przez dzieci. Najczęściej w świadomości rodziców tkwi przekonanie że jego syn zostanie Messim, Gibą lub Jordanem. I tylko to się liczy, a nie normalne życie i wykształcenie.
Zewsząd bombardują nas hasłami: Musisz postawić na sport, on cię wyniesie na szczyty, zapewni dostatek. Towarzyszą temu kampanie, bardzo przekonywujące i niestety rodzice to „łykają”, ich pociechy tym bardziej, ciesząc się, że ich przyszłość leży ma boisku, a nie w ławie szkolnej. Zapominamy przy tym o jednym. Prawdziwą karierę profesjonalnego sportowca ma szanse zrobić jeden na dziesięć tysięcy, przy czym oprócz niewątpliwego talentu muszą sprzęgnąć się na raz dziesiątki innych okoliczności, a dodatkowym elementem jest zwyczajny fart.
Dobrze, jeśli rodzice biorą to pod uwagę i po zajęciach w akademii czy klubie dbają o edukację dzieci. Traktują sport jako wspaniałą przygodę, która nie tylko rozwija fizycznie i odciąga od wszelkich zagrożeń, ale uczy też właściwej organizacji czasu, odporności stresy, współżycia w grupie. Wtedy udział w treningach i zawodach jest idealnym uzupełnieniem dnia codziennego i gwarantem, że w przyszłości młoda osoba poradzi sobie z coraz trudniejszych życiem.
Gorzej gdy sport staje się centrum, a inne sprawy są nieistotne, nawet się je eliminuje, by nie zakłócać rytmu sportowej kariery. Ślepa wiara w szczęśliwą gwiazdę nie tylko przynosi rozczarowanie, może zburzyć całą osobowość, która nagle staje się krucha i nie przygotowana do innych ról w życiu.
Nie odciągam nikogo od marzeń, każdy ma do nich prawo, ale oferty, jakie daje nam świat przyjmujmy z dozą sceptycyzmu, realnie oceniając sytuację. Wyobraźnia młodego sportowca jest ściśle ukierunkowana. On chce zostać herosem stadionów. I choć każdemu życzę – szanse są niewielkie.
Dlatego dwa apele: do rodziców – miejmy nad tym kontrolę i do polityków – nie odbierajmy nikomu nadziei.