OKS 1945 istnieje i oby istniał jak najdłużej. Nie da się jednak ukryć, że zakończył się pewien etap, który nie przyniósł sukcesu sportowego i dalsza egzystencja klubu stanęła pod znakiem zapytania. Powołanie kuratora nie oznacza oczywiście likwidacji (choć i to trzeba brać pod uwagę), ale rozpoczyna następny rozdział.
W poprzednich odcinkach rozwinąłem dwa wątki – przyczyny niepowodzeń: brak autentycznej więzi klubu z kibicami oraz postawę zawodników, którzy moim zdaniem nie wykorzystali szansy awansu sportowego zespołu, podkreślam zespołu, bowiem bardziej kierowali się indywidualnymi pobudkami.
Dziś o kolejnym bardzo istotnym elemencie funkcjonowania klubu, w tym przypadku OKS-u, sponsorach i politykach. Bez nich normalna działalność w sporcie jest niemożliwa, chodzi o to by relacje w trójkącie: sport – biznes – polityka służyły zainteresowanym stronom, a przede wszystkim środowisku, w którym funkcjonują.
Od razu trzeba przyznać, że to temat niezwykle trudny, choć cel jednoznaczny. Powiązania ( w tym dobrym znaczeniu) są bardzo subtelne i nie powinny przekroczyć norm. Tylko jak te normy określić, skoro zainteresowanie sponsora i polityka klubem ma najczęściej charakter pewnej strategii, a to niesie za sobą mnóstwo działań kontrowersyjnych, które jednym się podobają, drugim nie. Tę nieokreśloną bliżej normę nazwałbym zwyczajną przyzwoitością, tylko w obecnych czasach to towar nader deficytowy.
W relacjach polityka – biznes obowiązują wprawdzie ustanowione procedury, ale przecież nikogo nie trzeba przekonywać, o ile skuteczniejsze jest działanie, gdy towarzyszy temu przychylność i wzajemna życzliwość. Negocjacje są dużo łatwiejsze, gdy zainteresowanym przyświeca wspólny, pozytywny w sumie cel. Gorzej gdy żądania przybierają formę szantażu.
Jak to było w OKS-ie? Pierwszym prezesem jeszcze wówczas OKP Warmia i Mazury był Alojzy Jarguz, postać powszechnie znana, można powiedzieć kultowa w środowisku sportowym. Klub jak, już nie raz wspominałem, zaczynał od zera finansowego i debetu zaufania. Po cyrkach i przekrętach w Stomilu trudno było znaleźć sponsorów i tylko dzięki autorytetowi i determinacji prezesa można było w ogóle przystąpić do rozgrywek. Jarguz pukał do wszystkich możliwych drzwi: biznesmenów i urzędników, żeby tylko drużyna rozegrała kolejny mecz. A wizyty w gabinetach nie należały do przyjemnych.
Pieniądze na piłkę, na Stomil? – Mowy nie ma. Oni mnie wyleczyli z piłki – taka była najczęściej odpowiedź.
Na nic zdawały się wyjaśnienia, że to zupełnie nowy klub, bez długów, z zamiarem działania w nowym stylu. O przeszłości, zwłaszcza takiej, niełatwo zapomnieć. Poza tym jest to zawsze pretekst by „wykręcić się sianem”.
Klub żył więc z miesiąca na miesiąc. Dzięki osobistym kontaktom prezesa podpisywano umowy reklamowe z reguły symboliczne. Więcej w tym było kurtuazji niż świadomości, że ma to pomóc w odbudowie futbolu w Olsztynie.
Ratusz szybciej przekonał się, że istnieje na to szansa, pomagał bardziej doraźnie niż systemowo, bo dobrą wolę krępowały przepisy w finansowaniu wyczynowego sportu. Nie da się jednak ukryć, że dzięki pomocy ówczesnego prezydenta Małkowskiego klub przezwyciężył wiele trudnych chwil. Z Urzędem Miasta bez problemów udało się natomiast załatwić kwestie korzystania z bazy sportowej, dużo trudniej dogadać się było z wojskiem (boisko przy ul. Warszawskie), ale było to już zupełnie inne wojsko niż kiedyś.
Schedę po Jarguzie przejął Marian Świniarski – przedsiębiorca i sympatyk futbolu w jednej osobie. Przez kilka lat jego kadencji mogłem przekonać się jak trudno jest uczciwie prowadzić klub. Z jednej strony presja nieodpowiedzialnych kibiców, z drugiej chimery sponsorów, z trzeciej urzędnicza biurokracja, z czwartej rosnące wymagania piłkarzy i do tego jeszcze beznadziejna walka z układami i korupcją w lidze. To wszystko od środka wygląda zupełnie inaczej. I jeszcze te bezpodstawne insynuacje w internecie, zniechęcające do społecznej działalności.
Nie dziwię się, że prezes Świniarski miał już serdecznie dość swojej misji i zrezygnował. A szkoda. Bo jest to człowiek nader uczciwy, otwarty, który potrafi realnie ocenić sytuację a nie porywać się z motyką na słońce. Zawsze byłem tego zdania, że klub musi czysty, działać w określonych realiach, być w gotowości na większe wyzwania. I dopiero gdy nadejdzie odpowiedni czas – zaatakować.
A ten właściwy czas to potencjał sportowy (dobrej klasy, związani ze środowiskiem zawodnicy), organizacyjny (baza meczowa i treningowa) oraz finansowy (grupa sponsorów).
Tymczasem postawiono wszystko na jedną kartę według zasady – po nas już tylko spalona ziemia. I tak wygląda OKS dziś: z kuratorem i w długach.
Opracowując dalszą strategię klubu warto chyba o tym pamiętać. Nic na siłę.
W moim przekonaniu, mimo zmiany przepisów o finansowaniu wyczynowców, sport profesjonalny, dotyczy to szczególnie gier zespołowych, powinien był utrzymywany przez sponsorów, którzy pomagają i… wymagają. Umowy reklamowe obowiązują obie strony. Pieniądze za dobry wizerunek sportowo-medialny. Czy piłkarze OKS-u się z tego wywiązują?
Czy 700 tysięcy złotych rocznie z kasy Ratusza to dużo czy mało? Może i mało bo inni w II lidze dają więcej tylko po co? Utrzymując marnych w sumie piłkarzy, których ogląda kilkaset osób na trybunach?
Pamiętajmy o tym, że futbol to tylko jedna z wielu dyscyplin. Mamy wielu wspaniałych zawodników o olimpijskich aspiracjach, są utalentowani juniorzy, rokujący nadzieje na przyszłość. Są też zespoły młodzieżowe na wskroś olsztyńskie, które grają w ligach na zasadach zupełnie amatorskich, a przecież udział w rozgrywkach kosztuje.
Warto pójść, zobaczyć, ocenić stopień zaangażowania, ambicję i efekty pracy. Wtedy wciągnąć wnioski, ale w sposób obiektywny, a nie według swojego kryterium, że futbol jest najważniejszy i nic się poza tym nie liczy.