Czy po minionej słabej rundzie zespołu w rozgrywkach drugiej ligi, mrocznym walnym zebraniu członków klubu, którego skutkiem okazało się ustanowienie w OKS-ie kuratora , koniec olsztyńskiego klubu jest bliski? To z całą pewnością kolejny sygnał, że w tym konkretnym środowisku trudno coś osiągnąć. Brakuje jedności działania, destrukcyjnym piętnem staje się przeszłość.
Poprzednie sukcesy, często nadużywane określenie tradycja, bardziej dzielą niż łączą. Ale o ludziach, którzy mogli mieć możny wpływ na losy klubu jego rozwój – następnym razem, dziś o najważniejszych aktorach sportowego życia – zawodnikach.
Przywołuję dwa najważniejsze wydarzenia, w krótkiej historii OKS 1945. Ostatnie, które najbardziej tkwi w pamięci – to nieudany atak na I ligę. Porażka na własne życzenie, w której oczywiście nie dopatruję się jakiś podtekstów. Po prostu przegrana będąca konsekwencją braku ambicji, determinacji, spełnienia marzeń oddanej grupy sympatyków.
Bo jak inaczej wytłumaczyć straty punktów w przedziwnych okolicznościach szczególnie w takich meczach jak z Wieliczką, Okocimskim, Otwockiem i przejście nad tym do porządku dziennego.
Już pod koniec sezonu więcej mówiło się o promocji poszczególnych zawodników niż osiągnięciu konkretnego celu przez zespół. O tym, że był to temat nadrzędny, a wręcz dominujący ,świadczy fakt, że po niepowodzeniu, kluczowi zawodnicy rozjechali się po Polsce, szukając nowych pracodawców. Wielu z nich nie było jeszcze gotowych na nowy rozdział w karierze, ale wystarczył sygnał by wyjechać z Olsztyna, przez wiele tygodni tułać się po kraju i pukać do drzwi innych klubów.
Ktoś powie – takie czasy, trzeba wykorzystać swoje pięć minut, życiową szansę. Może i tak, ale przy takim podejściu wielka piłka do Olsztyna nie wróci, chyba, że przywiezie ją pan Ptak.
Nie jestem ortodoksyjnym zwolennikiem przywiązania do barw klubowych, choć zawsze uważałem to na ogromną wartość, która tworzy właściwy klimat i jest elementem cementowania określonego środowiska. Żeby jednak nastąpił jakościowy przeskok (ligowy awans), niezbędny jest wysiłek grupy ludzi, którzy muszą na jakiś czas odłożyć swoje prywatne, czasami nieuzasadnione ambicje.
Panowie, zejdźcie na ziemię, przestańcie być niewolnikami swoich menedżerów (bodaj najbardziej destrukcyjna grupa ludzi w futbolu), dla których liczy się tylko indywidualny kontrakt zawodnika i wypływające z tego korzyści. Piłkarze, jak się zdążyłem przekonać, to specjalna kategoria sportowców. Bardzo szybko można ich utwierdzić w przekonaniu, że są wielcy, łatwo omamić perspektywą dużego sukcesu i łatwych pieniędzy.
Przecież nie jest to problem tylko OKS-u lecz całego polskiego futbolu. Potencjalne gwiazdy naszej piłki nie mogą się przedrzeć do ścisłej kadry przyzwoitych klubów europejskich.
Wracając do Olsztyna, z takim podejściem piłkarzy, nic się nie da osiągnąć. Najgorzej, że transfery, do których doszło, nie przyniosły klubowi praktycznie żadnych rekompensat finansowych. W kilkuletniej historii OKS-u jedyną przyzwoitą ,korzystną dla wszystkich stron transakcją było przejście Tomasza Zahorskiego do Groclinu. Klub zainkasował 150 tysięcy złotych (musiał podzielić się niestety z dwoma podmiotami), a napastnik niedługo potem trafił do reprezentacji Polski.
OKS 1945 w zasadzie cały czas żył na kredyt. Najpierw dlatego, że zaczynał zupełnie od zera, bo sponsorów po złodziejskich praktykach Stomilu nie dało się w Olsztynie pozyskać Wprawdzie piłkarze byli amatorami, ale udział w rozgrywkach kosztował. To się oczywiście po latach zmieniło. Czas leczy rany, a wielu się przekonało, że działalność OKS-u ma inny charakter, że klub dba o swój wizerunek. Oczekiwany awans nastąpił i w tej sytuacji nieunikniona stała się zmiana statusu zawodników, którzy zaczęli żądać wynagrodzenia za grę w piłkę. Ta eskalacja trwa do dziś, jest elementem sportowego szantażu.
Jeśli mi nie dacie ile żądam, grać będę w innym mieście. Tam mają dla mnie pieniądze.
I to chyba największy problem polskiej piłki ligowej. Rewolucja ekonomiczna w Polsce stworzyła nową jakość na rynku pracy. Punktem zasadniczym stało się zapotrzebowanie na określony towar i wynikająca z tego konkretna kalkulacja finansowa. Przeżyli to na własnej skórze pozbawieni lewych etatów sportowcy, ale nie piłkarze, którzy nie wiadomo dlaczego zachowali miano świętych krów. Ani tego nie usprawiedliwiały wyniki, ani poziom, ani wreszcie frekwencja na trybunach, mająca przełożenie na pozyskiwanie sponsorów i reklam.
W trzecich ligach, w OKS-ie również, piłkarze zarabiali ( i zarabiają) po kilka tysięcy złotych za marną pracę, która na tym poziomie pracą być nie powinna, tylko przyjemnym wypełnieniem wolnego czasu po obowiązkach zawodowych lub szkolnych. Kluby, chcąc zatrzymać czołowych zawodników lub proponując grę innym, zadłużają się, oszczędzają na wszystkim, tylko nie piłkarzach, którzy są pępkiem świata. Zawodnicy w to wierzą, a utwierdzają ich w tym fanatyczni kibice.
Kluby bez wielkich sponsorów stoją pod ścianą, zazwyczaj zwracają się do władz miejskich. W Olsztynie Ratusz przeznaczył na działalność w OKS-sie 700 tysięcy złotych, jak się okazuje przynajmniej trzysta za mało. A głównymi beneficjentami tej sumy są przeciętni sportowcy i…PZPN. W sumie milion dla ludzi, którzy naprawdę na to nie zasługują. Nasi nie będą lepiej grać w piłkę, a w PZPN też niewiele się zmieni, chyba, że na gorsze.
Dopóki nie określimy jednoznacznie w jakich ligach mają grać zawodowcy i amatorzy – kryzys sięgnie dna. A może musi sięgnąć, byśmy się przekonali, że podział pieniędzy w krajowym futbolu musi być zupełnie inny.