Helena Pilejczyk (nazwisko rodowe Majcher) jest osobą niezwykłą. Nie tylko dlatego, że wpisała się na trwałe do kronik polskiego sportu zdobywając w 1960 roku w Squaw Valley brązowy medal w łyżwiarstwie szybki na dystansie 1500 metrów. Sport traktowała z cała powagą, a gdy osiągnęła sukces nie zachowała go tylko dla siebie. Dzięki jej sławie i renomie na tor łyżwiarski w Elblągu podążały kolejne generacje młodych panczenistów. I tak jest do dziś.
Pani Helena stała się prawdziwa ikoną elbląskiego sportu. Jej autorytet i osobowość są swoistym symbolem. Nieprzypadkowo halę lodową w stolicy Powiśla, nazwano jej imieniem, bo inaczej być nie mogło, a ona otrzymała tytuł Honorowego Obywatela Elbląga. Pani Helena do Elbląga trafiła w 1950 roku. Z nakazem pracy. Ale nie było to zesłanie. Miejsce to pokochała bezgranicznie i choć wiele w życiu podróżowała zawsze nie mogła się doczekać powrotu.
Urodziła się 1 kwietnia 1931 roku w Zieluniu koło Mławy. Tu spędziła dzieciństwo, Mieszkała w Pułtusku, Radzyminie, podczas powstania w Warszawie, Pruszkowie, a następnie w Kwidzynie. W tym mieście ukończyła Liceum Pedagogiczne i z dyplomem oraz nakazem pracy w walizce wyruszyła w nieznane…do Elbląga, gdzie rozpoczęła pracę w szkole podstawowej. Z młodzieżą miała znakomity kontakt i tak zresztą jest do dziś. Jako młoda dziewczyna interesowała się sportem, grała w siatkówkę, uprawiała lekka atletykę, ale oczywiście w tym nowym dla niej miejscu nie mogło się obyć bez panczenów. Twórcy łyżwiarskiego zagłębia w Elblągu Kazimierzowi Kalbarczykowi nie umknął żaden talent. Zobaczył w młodej Helenie to „coś” i jak zwykle nie pomylił się. Nie była atletką (zaledwie 1959 cm wzrostu), ale jej pasja, ambicja i chęć bicia rekordów były wystarczającymi argumentami dla wytrawnego trenera. Trafiła do sekcji Stali Elbląg (1950/55), treningi kontynuowała w Turbinie (1956/58) i Olimpii (1959-72).
I tak się zaczęła piękna kariera, trwająca ponad 20 lat okraszona dwoma startami olimpijskimi w Squaw Valley i Innsbrucku – 1964, udziałem w mistrzostwach świata (srebrny medal w Oestersund na 1000 metrów) oraz 37 tytułami mistrzyni Polski na różnych dystansach i w wieloboju. Az 40 razy ustanawiała rekordy kraju, utrzymując cały czas znakomity poziom. Dzięki nienagannemu przygotowaniu do każdego sezonu nigdy nie odniosła poważniejszej kontuzji, stała się wzorem do naśladowania. I choć na początku lat 70-tych zakończyła oficjalnie karierę wyczynową to sportowcem nigdy być nie przestała. Zajmując się elbląskim narybkiem nadal znakomicie jeździła na łyżwach i startowała w mistrzostwach świata weteranów. Tu też brylowała na torze zdobywając medale w kategorii…plus 70 lat. Jej sprawność, przytomność umysłu, błyskotliwość – to efekt higieny życia, której zawsze przestrzegała z pietyzmem i konsekwencją. Lubiła towarzystwo, była często jego duszą, ale nigdy nie przekroczyła przyjętych przez siebie norm, bo następnego dnia był trening, który miał przynieść efekt.
Tak długa kariera obfitowała w wiele wydarzeń, ale to jedno z 21 lutego 1960 roku w Stanach Zjednoczonych przebiło wszystkie inne. W wydanym przez Polski Komitet Olimpijski leksykonie czytamy:
Tego dnia na torze olimpijskim w dalekim amerykańskim Squaw Valley łyżwiarki walczyły o medale na 1500 metrów. W siódmej parze wystartowała przyjaciółka i rywalka Pilejczyk (tylko o równy miesiąc młodsza) Elwira Potapowicz-Seroczyńska. Pojechała rewelacyjnie. Pokonała nie tylko Amerykankę Jeanne Omelenczuk, ale uzyskała tez najlepszy czas dnia. Kolejne zawodniczki, nawet mistrzyni olimpijska z poprzedniego dnia na 500 metrów Helga Haase nie mogły czasu Polki poprawić. Na lodzie pozostała tylko jedna, ostatnia para: fenomenalna potężna Rosjanka Lidia Skoblikowa i wicemistrzyni świata (sprzed miesiąca na 1000 metrów w Oestersund) Helena Pilejczyk. Po latach wspominała
Wiedziałam, że jestem w wielkiej formie. Po wyniku Elwiry widać było, że po prostu jesteśmy świetnie przygotowane przez trenera właśnie na ten najważniejszy w całej karierze start. Ruszyłam jak do sprintu. Przez półtora okrążenia jechałyśmy idealnie równo: ruch w ruch,krok w krok. Na kolejnym wirażu objęłam prowadzenie. Ale Skoblikowa jakby włączyła dodatkowe zasilanie i zaczęła się oddalać, pięć, dziesięć, piętnaście metrów. Zebrałam wszystkie siły i przyspieszyłam. Byłam znów coraz bliżej… Niestety, meta znajdował się już za blisko. Kiedy podano nasze czasy, aż krzyknęłam z radości. Lidia ustanowiła nowy rekord świata, ale ja, mając tak świetną partnerkę uzyskałam trzeci czas. Jestem trzecia! Mam medal. Rzuciłyśmy się z Elwirą sobie w objęcia. Ona ma srebro, a ja brąz. Cóż za cudowny dzień. Rzeczywiście. Nigdy się już później nie powtórzył.
W jednym dniu Polska zdobyła dwa medale olimpijskie, a do tej pory w sportach zimowych było ich jak na lekarstwo. Z czynnego życia sportowego wycofała się w roku 1972. Nie jest to jednak zupełną prawdą, bo przecież z lodowiskiem się nie rozstała. Wróciła do zawodu i pracy szkoleniowej w Olimpii, potem w Orle. I nie można przejść obojętnie obok trenerskich dokonań Pani Heleny. Szkoła Kalbarczyka i własne doświadczenia z torów lodowych całego świata zaowocowały plejada świetnych łyżwiarzy rodem z Elbląga. Wystarczy wymieć takie nazwiska jak: Mariusz Maślanka, Małgorzata Tomporowska, Celina Tłustochowicz i olimpijka Ewa Wasilewska.
Helena Pilejczyk nigdy nie zamykała się w czterech ścianach. Stara się i tak jest do dziś by sport, który tak pokochała miał swoje należne miejsce. Działa bardzo aktywnie w powołanym przed kilkoma laty Elbląskim Klubie Nestora (pełni funkcje wiceprezes), czyni starania o powołanie miejskiego muzeum sportu. Pomysł narodził się przy okazji wystawy jej dorobku. Bogate zbiory laurów sportowych i pamiątek znajdują się w hali lodowej „Helena”. Warto by młodzież poznała historię wspaniałej zawodniczki – osoby, z której mieszkańcy grodu nad rzeka Elbląg mogą być dumni. W 2002 roku otrzymała tytuł Honorowego Mieszkańca Elbląga.
A ją rozpiera duma, gdy widzi coraz lepiej jeżdżących polskich panczenistów. Ona z Elwira Seroczyńską przed pięćdziesięcioma laty przetarły szlak. Minęło kilka generacji, może niebawem znajdzie się jej następczyni lub następca. A może stanie się to już w Soczi (tekst oddano przed Igrzyskami, gdzie złoto wywalczył Zbigniew Bródka przyp. red). Gdyby tam odegrano „Mazurka Dąbrowskiego” szczęście byłoby nie mniejsze jak wtedy w Squaw Valley.
Tekst ukazał się w Panoramie Sportu Warmii i Mazur (2013 r.) autor wydania Janusz Porycki