Wpisał się na stałe do historii sportu, bo trwał w nim bez względu na okoliczności. Cieszył się ze wszystkimi ze zwycięstw, dzielił się radością, ale nigdy nie opuszczał zawodników i ich drużyn w chwilach trudnych, dramatycznych, wierząc, że kryzys minie i znów będzie dobrze.
Poznałem Go bliżej w połowie lat 70-tych, kiedy zaczynałem dziennikarską przygodę. Był nie tylko na każdym meczu w Olsztynie, ale jeździł za naszymi zespołami po całej Polsce, zamieniał się dyżurami, by tylko wesprzeć swoich ulubieńców. Spotykaliśmy się więc w Rzeszowie, Poznaniu, Szczecinie, często jeździliśmy na spotkania ligowe wspólnie, była więc sposobność by zawiązała się nić przyjaźni. Jurek stał się w pewnym sensie moim współpracownikiem. Będąc na meczach, na których ja być nie mogłem, dzwonił, przekazywał aktualna sytuację, tak bardzo się cieszył jak nasi wygrywali. Ten entuzjazm udzielał się innym.
Serce na dłoni. Tak można Go scharakteryzować. Kibicował i pomagał będąc m. in. kierownikiem drużyn piłkarzy i szczypiornistów, ale On tę prace traktował jak misję i przyjemność choć nie było Mu lekko. Trudno pogodzić się z odejściem Osoby, którą znało się tak długo i tak blisko. Takich kibiców już nie ma. Nigdy o Tobie nie zapomnimy.
Marek Dabkus