Na pierwszy rzut oka widać, że ma codzienny kontakt ze sportem. Z bratem Andrzeja Szarmacha (naszego doskonałego futbolisty), popularnym „Diabłem” poznaliśmy się jesienią 1974 roku. Był najskuteczniejszym piłkarzem Gedanii Gdańsk. Stomil, który z trudem utrzymał się w II lidze potrzebował wzmocnień, poszukiwano bramkostrzelnego napastnika.
Nowy trener olsztyńskiej jedenastki, wielokrotny reprezentant Polski – Henryk „Burza” Szczepański postawił na Mariana, który zjawił się na sprawdzian, zagrał w meczu „Gazeta” – kadra OZPN strzelił dwa gole i… pozostał w Olsztynie. Szybko znalazł wspólny język z Edwardem Sosnowskim, Bogdanem Bujkiewiczem, Bogusławem Błachowskim, Jerzym Osowskim i Janem Perlejewskim. Niestety nie na wiele to się zdało. Stomilanie spadli z II ligi, ale Marian Szarmach pozostał w Olsztynie. Studiował na wydziale budownictwa Wyższej Szkoły Rolniczej. W terminie zdobył dyplom. Jeszcze dwa sezony grał w III-ligowym Agrokompleksie i ruszył w świat. Osiadł w Hamburgu, gdzie grał w jednej z orbitalnych drużyn tamtejszego HSV. Od tamtej pory straciliśmy kontakt.
– Co Cię sprowadza do Olsztyna – zapytałem?
– Przede wszystkim święta, ale nie tylko. Przyjechałem zobaczyć co się dzieje w olsztyńskim golfie. Otrzymałem też propozycję udziału w meczu noworocznym.
– Golfie – powtórzyłem, nie ukrywając zdziwienia?
– Tak, jestem trenerem tej dyscypliny, w klubie pod Hamburgiem o 20- letniej tradycji..
– Piłkarz trenerem golfa?
– Golfem zainteresowałem się jeszcze podczas studiów. Po ich ukończeniu zacząłem specjalizować się w budowie pól golfowych. Wówczas w Mrągowie budowano hotel. Jego dyrektor pan Grynis zaproponował mi współpracę. Jeździłem po Europie by poznać obiekty już istniejące. Niestety z planów nic nie wyszło, a ja połknąłem bakcyla gry. Nadal uprawiałem futbol, ale podczas jednego z meczów uległem ciężkiej kontuzji, łamiąc staw łokciowy. Lekarz doradził mi uprawianie golfa.
– To miała być rehabilitacja, która z czasem stała się profesją?
– Dokładnie tak. Był to przypadek, chociaż w dużej części i świadomy wybór. O powrocie do piłki nożnej nie było już mowy. Lata uciekały, a rehabilitacja trwała kilka lat. Golf z tygodnia na tydzień sprawiał mi coraz więcej przyjemności. Byłem codziennym gościem pola golfowego, czyniłem systematyczne postępy, zacząłem wygrywać amatorskie imprezy. Klub zaproponował mi współpracę. Zacząłem od zajęć typowo technicznych. Szkolący mnie Anglik zachęcał do spróbowania sił w roli szkoleniowca. Naukę zacząłem drobnymi kroczkami,ale droga do uprawnień trenerskich jest wyjątkowo długa.
– Jak długa?
– Trwa kilka lat. Moja trwała nieco ponad sześć . Trener w tej dyscyplinie nie może być jedynie teoretykiem. Musi znać tajniki uderzeń, potrafić je zademonstrować, umiejętnie doradzić podopiecznemu. Golf jest sportem indywidualnym. Szkoleniowiec, którego wychowanek nie czyni postępów ma niewielkie szanse utrzymania się na powierzchni. W tej dyscyplinie uczeń płaci opiekunowi, jeżeli nie czyni postępów szuka innego trenera, a wybór ma spory. W naszym klubie jest dwóch Anglików, Szkot, ja oraz kilku Niemców.
– Golf to sport elitarny, dla ludzi zamożnych?
– Nie zgadzam się z tym. Oczywiście nie da się go uprawiać bez inwestowania w siebie i sprzęt. Ale by zacząć jeździć na nartach nie trzeba kupować desek, jakie używają wyczynowcy. Spokojnie, należy rozpocząć od prostego, popularnego sprzętu. Same kije nie grają. By osiągać postępy trzeba mieć dobrego opiekuna i wiele samozaparcia. To właśnie trener powie nam kiedy powinniśmy zmienić kije na bardziej wyczynowe, a więc i droższe. A jeśli mówimy o kosztach. Myślę, że nie droższy od tenisa. Radzę spróbować. Zmienisz zdanie.
– Golf w Polsce dopiero raczkuje?
– Rozwija się bardzo dynamicznie, ma coraz liczniejsze grono fanów. Proszę zobaczyć co się dzieje w Naterkach. Pan Lesław Rogiński, którego odwiedzam przy każdej obecności w Olsztynie, może mieć pełną satysfakcję, udostępnia pole o bardzo dobrym standardzie, a to co wiem myśli o jego rozbudowie i ciągłym ulepszaniu.
– Komu polecasz tę grę?
– Każdemu i to dosłownie. Mam podopiecznych liczących sobie od pięciu do siedemdziesięciu dziewięciu wiosen.
– To ewenement?
– Ależ skąd. Ten pan zaczął grać przed sześciu laty, miał kłopoty z kręgosłupem. Po pewnym czasie odrzucił kule, porusza się bez problemu, nie łyka żadnych tabletek. Jest szczęśliwy.
– A czy jego opiekun również?
– Oczywiście. Osiągnąłem swój cel. Wykonywana praca daje mi ogromną satysfakcję, a że pozwala na dostatnie życie, radość jest tym większa.
Rozmawiał: Janusz PORYCKI
* Tekst był opublikowany w „Dzienniku Pojezierza” 8 stycznia 1999 roku
Podpis pod zdjęcie
Marian Szarmach, były piłkarz olsztyńskiego Stomilu (pierwszy z prawej) w rozmowie z autorem tekstu i dziennikarzem Radia Olsztyn, dzieli się swymi wrażeniami z podczas pobytu w Naterkach.
Fot. B. Żebrowska