Sprawa kortów przy ul. Radiowej słusznie nagłośniona przez media lokalne jest ewidentnym przykładem zakulisowego cwaniactwa, nie liczenia się z rzetelną pracą innych. Obiekt od czterech pokoleń służył olsztyńskiej młodzieży i amatorom tenisa, jego atrakcyjność wspaniałe położenie w miejskim parku, stała się polem działania ludzi, którzy chcieli na tym zrobić dobry interes, nie oglądając się na rolę jaką spełniał i spełnia.
Klubowi Budowlani, od kilkunastu lat właścicielowi kortów, zaproponowano udział w spółce, która miała się zająć jego zadaszeniem. Pomysł wydawał się tak wspaniały, że naiwni i nie znający realiów życia tenisiści z Radiowej bez wahania zgodzili się na propozycje. Tym bardziej, że w przedsięwzięcie zaangażowali się ludzie bardzo blisko związani z klubem, ba członkowie jego zarządu i olsztyński radny. Nikt zapewne wówczas nie przypuszczał, że odegrają oni w całej sprawie rolę załogi Konia Trojańskiego. Tak omamili opinię publiczną, a zwłaszcza czekających na taki obiekt tenisistów, że bez trudu założyli z dodatkowym inwestorem spółkę A-kort, która miała zrealizować wspomniany plan.
Muszę przyznać, że sam byłem zafascynowany ofertą i jak koledzy po fachu przystałem na nagłośnienie sprawy. W przeprowadzonym jesienią 2000 roku wywiadzie radny zapewniał, że za dwa miesiące korty przy Radiowej będą zadaszone, a Olsztyn zyska kolejna sportową arenę. Uwierzyłem, ale nie do końca. Mieszkając w budynku sąsiadującym z kortami miałem okazję na co dzień przyglądać się postępowi robót. Tych nawet jednak nie rozpoczęto.
W ostatnich dniach grudnia dowiedziałem się o kłopotach organizacyjnych i kolejnej prolongacie terminów. Już wtedy można było domyśleć się, że wizja powstania atrakcyjnego obiektu była tylko przynętą, którą Budowlani połknęli bez wahania. W nowej spółce ich udziały wynosiły około 40 procent, nie mieli więc wiele do powiedzenia. Decydujący głos należał do większościowej strony reprezentujący zarząd spółki A-kort: głównego inwestora biznesmena i wiceprezesa, byłego dyrektora Budowlanych. Ten ostatni jeszcze latem ubiegłego roku opowiadał publicznie o powstaniu obiektu, które nie znalazły potwierdzenia i hali oczywiście nie ma do dziś.
Co gorsze, Budowlani stracili obiekt, który od lat cieszył się dobrą sławą i stal się areną cyklicznych rozgrywek wojewódzkich i ogólnopolskich. W tym roku tenisiści mieli już rozpisany harmonogram zajęć i turniejów, ale długo nie otrzymywali zgody od głównego udziałowca na użytkowanie kortów. Po ostatnich publikacjach prasowych biznesmen ugiął się pod naporem opinii publicznej i zawarto kompromis.
Do 15 września młodzież nadal może korzystać z kortów przy ul. Radiowej, z tym, że klub będzie wnosił do spółki A-kort miesięczna opłatę w wysokości 1150 złotych. Słowem klub musi płacić za własne do niedawna korty.
Nie jest to pierwszy zamach na olsztyński obiekt tenisowy. Kilka lat temu w podobnym zagrożeniu znalazły się korty TKKF Skanda na osiedlu SM Pojezierze. Na szczęście w porę się opamiętano i miasto podjęło rozsądną decyzję, przyznając go tym, którzy go wybudowali i prowadza tam do dziś wzorowa działalność szkoleniowa i sportową.
Mam nadzieję, że podobnie będzie z kortami przy ul. Radiowej. Zresztą sprawa ich dalszych losów oparła się o sąd. Śledztwo policji gospodarczej powinno wyjaśnić okoliczności powstania spółki A-kort, również intencji jej założycieli. Na pierwszy rzut oka widać, że ktoś chciał bez poniesienia kosztów przywłaszczyć korty i prowadzić działalność typowo komercyjną. Gdyby inicjatorzy przedsięwzięcia byli naprawdę ludźmi honoru i kierowali się zdrowymi pobudkami powróciliby do stanu sprzed dwóch lat, przepraszając poprzednich właścicieli za zamieszanie. Ale ich po prostu na to nie stać.
(maj 2002) papierowe wydanie WAMA-SPORT
PS. Budowlani kortów nie odzyskali