Kolejnym gościem Muzeum Sportu, który spotkał się z sympatykami w Olsztynie był Tadeusz Awiżeń, znakomity w latach 70-tych sztangista Zjednoczonych Olsztyn, wielokrotny medalista i rekordzista Polski, reprezentant kraju w najbardziej prestiżowych imprezach międzynarodowych. Opowiadał jak kiedyś wiodło się kadrowiczom, jak wyglądał sport wyczynowy od podszewki, jak on traktował swą misję zawodnika.
– W ciężarach nie ma zmiłuj – twierdzi T. Awiżeń. Trzeba swoje przerzucić na treningach i nie ma wcale gwarancji, że to przyniesie sukces na zawodach. Ale ja miałem taki charakter i taką psychikę, że na turnieju potrafiłem dźwignąć dziesięć kilogramów więcej niż na zajęciach. Tak w ogóle trafiłem sali treningowej jeszcze latach 60-tych. Trener Ludwik Jaczun montował silna ekipę. LZS-y funkcjonowały w innej rzeczywistości i olsztyńska sztanga swoją szansę wykorzystała. Był czas, kiedy Zjednoczeni plasowali się na trzecim miejscu w I lidze a i indywidualnych osiągnięć nie brakowało. Jakoś udało mi się w tym wszystkim znaleźć i jestem zadowolony z tego, czego dokonałem. Być może stać mnie było na jeszcze lepsze wyniki, ale w najważniejszym momencie borykałem się z kontuzją nogi, która w pewnym sensie ograniczała możliwości.
Co Pan sądzi o dopingu, który pogrążył tę dyscyplinę?
– Mam czyste sumienie, bo mnie to nie dotyczyło. Wtedy celowali w tym sztangiści Związku Radzieckiego i Bułgarii, na potęgę zaczęli „brać” Turcy. Oczywiście wypaczało to sens rywalizacji. Byłem bezsilny, gdy rywal, z którym toczyłem równa walkę, za rok był lepszy o 20 kilogramów. A ja przecież też trenowałem i to nie mniej niż oni.
Ciężary znalazły się pod obstrzałem opinii publicznej, ale przecież problem dopingu objął większość dyscyplin. Jest to plaga, z która się walczy, ale nie można jej pokonać.
Czy kobiety powinny uprawiać podnoszenie ciężarów?
– Zdecydowanie nie, tak samo jak kilku innych dyscyplin. Jest to po prostu mało estetyczne. Tego procesu jednak nie zatrzymamy ani w sporcie, ani w innych dziedzinach życia..
– Współczesne ciężary w Polsce wiążą nadzieję przede wszystkim Szymonem Kołeckim. To talent jakich mało, ale i trudny charakter. Nie akceptuje zarządzeń Związku, dyktuje warunki.
– Jest mocny, czuje swoją wartość. W sporcie trening musi być pracą z pełną świadomością, trzeba wierzyć w to co się robi. Kołecki idzie swoja drogą, bo uważa to za słuszne., widać ,że ma mocną pozycję skoro mu ustępują. Ja też miałem ciężki charakter, nie nawidziłem ciągnących się tygodniami obozów, zwłaszcza w Zakopanem. I też tego nie ukrywałem.
W spotkaniu udział wzięli między innymi byli ciężarowcy. Niektórzy jeszcze uprawiają tę dyscyplinę amatorsko, startują od czasu do czasu w mistrzostwach weteranów. Namawiali pana Tadeusza by do nich dołączył. On jednak wykręcał się, usprawiedliwiał dawnymi kontuzjami.
Po zakończeniu kariery sztangisty bohater spotkania dał się namówić do uprawiania kolarstwa i w tej dziedzinie odnosił sporo sukcesów. Opowiadał o tym znany trener naszych cyklistów Zdzisław Trojga, zżyty z ciężarowcami z racji działalności w Ludowych Zrzeszeniach Sportowych.
– Nie brakowało humorystycznych wydarzeń z udziałem Awiżenia, który akurat w tej dyscyplinie tytanem pracy nie był, ale stawał się wielokrotnie duszą towarzystwa i podczas dalekich wojaży wprowadzał wszystkich w dobry nastrój
– Nie brakowało też dramatycznych momentów – dodał Adam Brzozowski do dziś cyklista związany z sekcją weteranów i klubem OKS Warmia i Mazury zrzeszającym sportowców niewidomych i niedowidzących. Zderzenie Tadeusza ze 100-kilogramowym jeleniem na drodze kolo Łańska omal nie zakończyło się tragicznie.
Andrzej Komar, w tamtym czasie reprezentant Polski w podnoszeniu ciężarów, trochę później dołączył do grupy Jaczuna, a Tadeusz Awiżeń był jego starszym kolegą w sekcji.. Mógł na niego liczyć w trudnych momentach. Pan Andrzej też opowiedział o swoich przeżyciach, o tym co dla niego znaczył medal mistrzostw, że dla takiej chwili warto było ciężko trenować i wyrzekać się przyjemności.
Mieczysław Grabia honorowy prezes Warmińsko-Mazurskiego Związku Podnoszenia Ciężarów z łezką w oku wspominał najlepsze czasy sportu LZS, jego potęgę i siłę oddziaływania.
-Były wzorce, byli mistrzowie, młodzież miała od kogo się uczyć. Teraz jest zupełnie inaczej. Ciężary wprawdzie trwają w regionie, ale to bardziej egzystencja niż rozwój.
Inni uczestnicy spotkania z zainteresowaniem słuchali wypowiedzi ludzi, dla których sport do dziś pozostał pasją. I właśnie dla takich chwil warto zapraszać mistrzów do Muzeum Sportu.