Tereny te na wiele tygodni stały się areną spotkań fanów futbolu. Drugie mini boisko istniało, a właściwie powstało, na ścianie lasu w północnej części Zielonej Górki opodal parowozowni i bocznicy manewrowej. To tam przypominano sobie piłkarskie umiejętności. O uprawianiu innych sportów nie było jeszcze mowy. Piłka nożna miała najwięcej zwolenników. Nie wymagała – tak jak inne dyscypliny – wysoko specjalistycznych urządzeń, chociaż ówczesnym kandydatom na mistrzów futbolu brak było możliwości gry na prawdziwym, trawiastym boisku.
Od wczesnej wiosny miłośnicy „kopanej” wywodzący się ze środowiska kolejarzy, mieszkający niemal w całości w rejonie mostu nad torami, spotykali się przy skrzyżowaniu dzisiejszych ulic Moniuszki i Limanowskiego, by następnie zwartą grupą pomaszerować na trening. Oczekując na kolegów rozmawiali oczywiście o piłce nożnej. Wspominali o swoich drużynach, początkach gry, przechwalali się dotychczasowymi dokonaniami, chociaż nie mieli ich zbyt wiele. No może z małymi wyjątkami, o których napiszę innym razem. Nie mogli pojąć, że w takim mieście jak Olsztyn nie ma stadionu z prawdziwego zdarzenia. Co prawda kilku z nich wiedziało o prawdziwych boiskach „ukrytych” na terenach licznych w mieście jednostek wojskowych, ale cywile nie mieli na nie dostępu.
To wszystko słyszała nie dostrzegana przez nich młoda autochtonka, siedząca za kolorową kotarą w otwartym oknie swego mieszkania. „Podsłuchując” zbierających młodzieńców, porozumiewających się w nie bardzo zrozumiałym dla niej języku, bała się ujawnić swoją obecność i ciekawość. Gdzieś pod koniec maja czy na początku czerwca nie wytrzymała i odsłaniając szerzej pluszową, bordowego koloru grubą zasłonę przemówiła. Był tylko jeden problem, język. Mówiła warmińską gwarą i słuchający mieli spore kłopoty ze zrozumieniem wszystkich słów. Na szczęście Feliks (na pewno), a może Tadeusz lub Włodzimierz (dzisiaj już nie pamiętam, dlatego nie wymieniam ich nazwisk) znali trochę niemiecki. Co nieco zrozumieli, ale… Feliks Andrzejczak jak mi po latach opowiadał zgodził się „złapać” kontakt z pannicą i wszystkiego dokładnie się wywiedzieć. Nie było to łatwe. Kilka dni trwało przekonywanie, że mają zacne zamiary. Wreszcie po kilkudniowych podchodach Gertruda, bo jak się później okazało tak miała na imię, zaufała młodym Polakom, zeszła przed dom i natychmiast została okrążona przez adeptów na piłkarzy. W tym dniu o treningu nie było już mowy. Debata o stadionie i sporcie w grodzie nad rzeką Alle, bo oficjalnie nazwę, Łyna otrzymała cztery lata później, trwała zbyt długo, by zdążyć zaliczyć jeszcze przed zmierzchem sportowe zajęcia. Wplatając w warmińską gwarę kilka polskich słów, wyjaśniała najdrobniejsze szczegóły, a znała ich sporo, bo przyznała, że uprawiała na nim lekką atletykę. Wyjaśniła, że w Olsztynie jest stadion i to bardzo ładny, ale na Jakubowie w lesie, za byłym miasteczkiem wystawienniczym. Opisała im drogę, ale sama wykluczyła z nimi wycieczkę. Uważała ją za zbyt niebezpieczną. Do dzisiaj nie wiem czy ze względu na ewentualne zamiary Polaków, czy też jej obecność w ich towarzystwie. Dowiedzieli się tylko, że po minięciu kościoła najlepiej iść skrótem przez dwa dość rozległe cmentarze, a następnie pokonać równie rozległe tereny po byłym miasteczku wystawienniczym i omijając leśniczówkę trafią na stadion w Jakubowie. Te wyjaśnienia nie napawały – w tamtym czasie – optymizmem.
Jednak chęć poznania obiektu była silniejsza niż strach. Jak postanowili tak uczynili, ale powiększyli skład grupy zwiadowczej, włączając do niej trzech uzbrojonych, znanych sobie doskonale pracowników służby ochrony kolei i równie zabezpieczonego w broń palną, znanego sportowca lecz i oficera KBW. Mimo to trasę tam i z powrotem pokonywali z duszą na ramieniu, dokładnie zabezpieczając potrzebę ewentualnego odwrotu.
Co tam zastali przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Położenie obiektu i jego wygląd, mimo braku od wielu miesięcy bieżącej konserwacji, zaskoczyło wszystkich bez wyjątku. Było to miejsce wymarzone dla sportowców. Nie mieli najmniejszych wątpliwości: „trzeba było skosić mocno przerośniętą, ale nadal soczystą trawę i grać, grać do upadłego do upadłego”. W drodze powrotnej do miasta przyszła jednemu z nich myśl, by dokonać sprawdzenia, czy przypadkiem nie ma tam gdzieś ukrytej miny. Tym już zajęła się wyspecjalizowana służba kolei, otrzymując wsparcie jednostki Korpusu Bezpieczeństwa Wojskowego. Zastanawiali się skąd ta czysta zieleń, przecież nikt tam jej nie polewał. Nie wiedzieli jeszcze wówczas na jakim rośnie podłożu. Ją poznali kilka tygodni później.
A w mieście nie wszędzie jeszcze było światło, nie działała poczta, administracja, nie istniały praktycznie służby cywilne. Władza była w rękach radzieckiego komendanta wojennego. Jednak szybko zapadła decyzja o rozegraniu tam zawodów sportowych. W pierwszych dniach lipca na drzwiach wejściowych do biurowca PKP przy ul. Partyzantów i kilku punktach zniszczonego w dużym stopniu Olsztyna pojawiły się odręcznie pisane afisze, informujące o imprezie sportowej organizowanej 15 lipca 1945 roku. Miała ona uczcić 535-rocznicę grunwaldzkiej victorii.
Zdecydowano się zorganizować mecz piłkarski i zawody lekkoatletyczne z udziałem amatorów sportu wywodzących się ze środowisk kolejarzy, pracowników spółdzielni spożywców, milicjantów i nielicznej grupy z innych środowisk. Ci drudzy przygotowywali się do czekającego ich wydarzenia w innym punkcie Zatorza, w rejonie dworca zachodniego, w rejonie jeziora Długiego. Można więc śmiało stwierdzić, że oba środowiska wywodziły się z Zatorza.
Kilkanaście dni po pierwszym spotkaniu owa Gertruda pojawiła się wśród chłopaków ponownie. Przyniosła drugą zaskakującą wiadomość. Pokazała, w którym domu przy ul. Limanowskiego mieszkał gospodarz sekcji piłkarskiej. Spodziewała się, że na poddaszu nad jego mieszkaniem, gdzie był magazyn powinni znaleźć jeszcze sprzęt sportowy. Z tym było łatwiej bo część mieszkań zasiedlili już repatrianci z Wileńszczyzny oraz przybysze z Podlasia. Znaleźli trochę sprzętu, ale nie tyle by wyposażyć w niego dwie drużyny. Ale to już wspomnienie na inną okazję.
Impreza wywołała spore zainteresowanie mieszkańców Olsztyna spragnionych sportowej rywalizacji, a były to pierwsze zawody w mieście nad Łyną i Wadągiem. Gromkimi oklaskami nagradzano każdego uczestnika, każdego zwycięzcę lekkoatletycznej konkurencji, każdy udany skok lub rzut, czy autorów każdego udanego zagrania w meczu piłkarskim.
Wielokrotnie prezentowaliśmy nazwiska bohaterów wydarzenia piłkarskiego. Ale myślę, że warto przedstawić je raz jeszcze. I chociaż nikogo z nich nie ma już po tej stronie tęczy, to wypada je – przynajmniej w części – zapamiętać. Ponadto wiem, że żyją jeszcze ich synowie, córki, wnuki. Niech mają satysfakcję, że o ich przodkach pamiętamy i podziwiamy. Ponadto to oni dali początek dwom olsztyńskim klubom sportowym, stowarzyszeniom młodszym jedynie od Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie i Sokoła Ostróda.
Datę 15 lipca 1945 roku uznano za dzień powstania dwóch olsztyńskich stowarzyszeń: Klubu Sportowego Związku Zawodowego Kolejarzy, późniejszego Kolejarza, a następnie Warmii oraz Zrzeszenia Sportowego „Warmiak”, noszącego następnie (kolejno) nazwy OKS, SKS, Społem, Spójnia, Sparta, ponownie OKS, OKS-OZOS i OKS „Stomil”.
Tak więc pionierami przyszłej sekcji piłki nożnej spółdzielców byli: Szydlik, Markowski, Drzała, Kazimierz Tippe, Władysława Robaszewski, Michalski, Władysław Tusznio, Tadeusz Osękowski, Tatarkiewicz, Tadeusz Abramski (ps. Białowąs), Jerzy Chrzanowski, Jerzy Konecki, Prusik i H. Mikołajczyk.
Kolejarze rzucili do boju Mieczysława Gajęckiego, Czekałę, Gontowskiego, Feliksa Andrzejczaka, Bogusława Muchę, Bolesława Paradowskiego, Czesława Nowakowskiego, Kazimierza Skowrońskiego, Kazimierza Troickiego, Leszka Kopacza i Eugeniusza Narowskiego.
Co prawda wyniki tego historycznego wydarzenia mają drugorzędne znaczenie, ale z kronikarskiego obowiązku odnotowujemy, że bieg główny o Puchar Grunwaldu wygrał R. Papież. Poszczególne konkurencje lekkoatletyczne (100 m, skok dal i pchnięcie kulą) sportowiec numer jeden tamtych lat: Tadeusz Abramski (Białowąs).
Jeszcze w tym samym roku przeprowadzono na „Leśnym” kilka imprez propagandowych. Rozkwit olsztyńskiej „królowej” i stadionu w Jakubowie nastąpił z chwilą utworzenia w Olsztynie Wojewódzkiego Komitetu Kultury Fizycznej i Przysposobienia Wojskowego oraz powołania przy nim sekcji lekkoatletycznej, w skład kierownictwa której weszli m. in. Eugeniusz Kosman, działacz klubu kolejarzy, a po latach rektor Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie; Bohdan Wilamowski – prezes Społem, następnie wicewojewoda olsztyński i wreszcie profesor na olsztyńskiej Akademii Rolniczo Technicznej oraz Leopold Szczerbicki – przedwojennej Akademii Wychowania Fizycznego im. Józefa Piłsudskiego w Warszawie, po przyjeździe do Olsztyna, zawodnik, później szkoleniowiec, nauczyciel wychowania fizycznego, założyciel i wieloletni kierownik studium wychowania fizycznego na ART, niestrudzony działacz sportu akademickiego i szkolnego.
W czerwcu 1946 roku na „Leśnym” odbyły się zawody , w których objawił się talent sprinterki z Giżycka – Marii Ilwickiej, wychowanki Bolesława Kłosowskiego (nauczyciela wychowania fizycznego), znanej po latach pod nazwiskami: Chojnacka i Piątkowska. Zawodniczka rodem z Mazur sięgała w swej bogatej karierze po najważniejsze laury w Europie i świecie. Miała w swym dorobku trzy starty na Igrzyskach Olimpijskich (Helsinki, Rzym – 11. miejsce w skoku w dal, Tokio – 6. miejsce w biegu na 80 m ppł.). Trzykrotnie stawała na podium mistrzostw Europy (1958 – 3. miejsce w sztafecie 4×100 m, 1962 rok – 1. miejsce w sztafecie 4×100 m i 3. miejsce w biegu na 80 m ppł.). Była trzynastokrotną mistrzynią Polski. Rekordy życiowe pani Marii to: 11,7 sek. na m, 10,6 na 80 m ppł i 6,10 m w skoku w dal. (CDN)
Janusz PORYCKI
Foto ze zbiorów autora