Ze smutkiem przyjmujemy kolejne informacje o rezygnacji z udziału w rozgrywkach ligowych zespołów, które lubimy i cenimy. Kilka tygodni temu Start Działdowo postanowił, że nie skorzysta z prawa awansu i nadal występować będzie w piłkarskiej III lidze. Ostatnio koszykarze Inter Parts AZS UWM Olsztyn ogłosili, że nie zdołali zgromadzić budżetu, uprawniającego ich do gry na drugim froncie, mimo, że ostatni sezon był najlepszy w ich historii. Świat sportowy idzie do przodu. To z pozoru zjawisko pozytywne, ale tylko na pierwszy rzut oka.
Motorem uprawiania konkretnej dyscypliny była w przeszłości przede wszystkim pasja, na drugim miejscu pieniądze, by swoje hobby realizować. Gdy jednak sport stał się łakomym kąskiem do uprawiania tzw. promocji naturalna kolej rzecz została totalnie naruszona. Użyczenie wizerunku zawodnika czy zespołu stało się polem do popisu specjalistów od marketingu, a ci potrafią obedrzeć sport z najlepszych wartości, stworzyć taki model, by określone grupy (niekoniecznie sportowcy) mogły z tego czerpać korzyści.
Niebezpiecznym zjawiskiem w grach zespołowych stała się permanentna eskalacja wymagań finansowych organizatorów rozgrywek ligowych. Doszło do tego, że zdobyty w sposób naturalny awans sportowy zamiast skoku na wyższy poziom staje się problemem, bo wzrastają koszty udziału w rozgrywkach, nie mówiąc już o zapewnieniu gaży wynajętym zawodnikom. Pasja, która pchała zespół do przodu przekształca się w nową jakość , absolutnie wymierną, określaną w złotówkach. I tak niepostrzeżenie rośnie armia zespołów zawodowych, bo przecież tak trzeba określić status zawodnika grającego za pieniądze. A że jest to I czy II liga – nieważne.
Zjawisko stało się tak powszechne, że głos sprzeciwu ginie w tłumie, dlatego nie mam wielkich nadziei, że zwrócenie na to uwagi wywoła jakiś rezonans. Apeluję jednak o chwile refleksji.
Nie kreujmy zawodowstwa, tam gdzie go jeszcze nie ma. Posługując się współczesnymi pojęciami sport profesjonalny w grach zespołowych musi spełniać jeden warunek konieczny – zapotrzebowanie. Skoro stawiamy na ekonomię – to bądźmy konsekwentni. Jeśli zawodnicy są już tak dobrzy – sale powinny pękać w szwach, a sponsorzy walić drzwiami i oknami, by zareklamować się podczas atrakcyjnego widowiska. Dopiero na tej podstawie można określić płace aktorom sportowego spektaklu. W polskich warunkach jest to na razie abstrakcją, więc wyciąga się ręce do samorządów po pieniądze i pod pretekstem promocji sztucznie podtrzymuje się żywot tych drużyn. Oczywiście do czasu, bo w zawodnikach coraz mniej pasji i więcej wymagań, a w samorządach źródełko wysycha
Trudniej też sprostać żądaniom organizatorów wspomnianych lig, którzy bezwzględnie podnoszą poprzeczkę. Licencje, wpisowe, opłaty sędziowskie i inne koszty manipulacyjne, które pożerają budżety uczestników rozgrywek są pożywką dla coraz większej rzeszy osób przyklejonych do intratnego przedsięwzięcia. Ci choć mienią się miłośnikami sportu, bez cienia żenady podpisują listy płac.
Ten mechanizm prowadzi do jednego. Grają ci, którzy mają pieniądze. Tylko prawdziwego zawodowstwa w tym niewiele, a i pasji jakby coraz mniej…