Wygląda na to, że sportowa globalizacja dotknie nasze narodowe reprezentacje szybciej niż oczekiwano. Najgorsze, że nie wyciągamy żadnych wniosków. Sportowe związki, które mają pieczę nad zespołami z orłem zostały (bez walki) zdominowane przez spółki organizujące rozgrywki ligowe. A te drużyny narodowe traktują z politowaniem. Liczą się tylko kluby. Ich bezwzględna strategia doprowadza do ruiny zespoły w biało-czerwonych narodowych barwach.
Nie pomogą głośni wodzireje na meczach, nie pomogą ugrzecznione komentarze w stacjach telewizyjnych, wciągniętych w ten proceder. Reprezentacje się sypią na naszych oczach, a sztuczne zabiegi pod tytułem „kogo przerobić na Polaka” są tylko retuszem, który nie zastąpi uczciwego systemu szkolenia i kształtowania najbardziej uzdolnionych zawodników.
Będziemy bombardowani ze wszystkich stron argumentami o postępie w polskim sporcie, cudownych obiektach na miarę XXII wieku, najwspanialszych kibicach ze stosownym makijażem, natomiast niepostrzeżenie umknie nam to co najważniejsze – przeżycia duchowe, duma, że mamy wspaniałe drużyny na miarę medalistów mistrzostw Europy czy świata.
Zaczęło się wiele lat temu od męskiej koszykówki, której dziś trudno sklecić reprezentację na imprezę międzynarodową. Wałkuje się temat Marcina Gortata (wspaniałego sportowca i człowieka), jakby on jeden miał zbawić cały świat, a on może tylko pomóc zespołowi, którego w praktyce nie ma. Koszykarki będąc w uprzywilejowanej sytuacji gospodarza ME nie potrafiły przebić się do ćwierćfinału turnieju.
W piłce nożnej zachłyśnięci organizacją Euro zupełnie zapomnieliśmy o narybku i gdy czas nagli, jeździ się po całym świecie i namawia wypatrzonych ludzi do zmiany obywatelstwa. Żenujące jest doszukiwanie się polskich korzeni i promowanie piłkarzy, z których zrezygnowano w ich obecnej ojczyźnie. To po prostu wstyd by w 40-milionowym narodzie zabrakło potencjału i pomysłu na swoją, naturalna reprezentację.
Trwający od niedawna Word Grand Prix siatkarek dobitnie przekonuje nas o wartości drużyny, którą do niedawna nazywaliśmy „złotkami”. Zachwyty komentatorów nas wygraną z Argentyną – zespołem – piątej kategorii być może przekonają tę wymalowaną część widowni, która przedkłada formę nad treść, ale tak przecież brzmi naczelne hasło współczesnego marketingu.
Przykłady upadku polskich reprezentacji można sypać z rękawa, proces pogłębia się, a my nie potrafimy zatrzymać chorej tendencji. Ogarnęła ona cały świat, choć niektórzy potrafią się w tym wszystkim znaleźć. Tylko nie Polacy, dla których sport stał się dobrą etykietą, okazją, czy jak to się określa współcześnie marką, do realizowania własnych celów. Najgorzej, że z tej marki niedługo już nic nie pozostanie…